Zapytano kiedyś małe dziecko, które święta są ważniejsze: Wielkanocne czy też Bożonarodzeniowe. Bez chwili namysłu odpowiedziało – „Najważniejsza jest Wigilia, bo wtedy przychodzi Święty Mikołaj i zawsze przynosi mi dużo prezentów”. To stwierdzenie oczywiście objawia niezrozumienie istoty świąt chrześcijańskich. Z drugiej zaś strony daje do myślenia nad tym co i w jaki sposób my – dorośli przekazujemy najmłodszym.
Święta Bożego Narodzenia kochają wszystkie dzieci, opowieść o przyjściu na świat Jezusa jest wzruszającą, piękną historią, którą chętnie opowiadamy naszym pociechom. Natomiast kiedy stoi się przed objaśnieniem najmłodszym najważniejszych prawd chrześcijańskich, dorosły zostaje nieco bezradny – nie wiemy do końca jak mówić o śmierci, bólu i cierpieniu, którego doświadczył nasz Pan. Sami do końca nie rozumiemy tajemnicy śmierci i zmartwychwstania Jezusa, sami zgłębiamy je przez całe nasze chrześcijańskie życie. Jednak jeżeli jesteśmy rodzicami – przychodzi też czas, kiedy powinniśmy objaśnić te zagadnienia naszym dzieciom.
Część rodziców zostawia „te trudne tematy” dla katechetów, uważają, że można to wyjaśnić podczas lekcji religii oraz w kościele w trakcie Mszy Świętych dla dzieci. Oczywiście Ci sami rodzice często czytają i opowiadają najmłodszym historię Narodzenia Jezusa (bo to taka ładna historia), ale już o Jego śmierci i Zmartwychwstaniu trudniej jest nam mówić… Pojawia się więc pytanie – czy problem leży w nieumiejętności przyjęcia tych prawd przez dzieci czy też w nieumiejętności przyjęcia tych prawd i mówienia o nich przez dorosłych?
Postanowiłam być rodzicem, który będzie wprowadzał swoje dzieci w wiarę. Chcę dawać przykład chrześcijańskiego życia, uczyć modlitw i tłumaczyć dzieciom istotę i znaczenie podstawowych świąt katolickich. Dla mnie jest to wyzwanie, a zarazem zadanie wychowawcze nie tylko w stosunku do moich latorośli, ale przede wszystkim w stosunku do siebie samej. Jak mam mówić o czymś czego nie rozumiem? Przede wszystkim muszę sama zgłębiać te prawdy, by potem móc o nich mówić innym.
Kiedy rozmawiam z moim synem przedszkolakiem, zdumiewa mnie jego proste i logiczne rozumowanie. Kiedyś na skraju lasu, obok ruchliwej ulicy, znaleźliśmy martwą wiewiórkę. Co prawda chciałam ją ominąć, jednak on ją zauważył i zapytał o te zwłoki. Bez specjalnych emocji przyjął fakt, że to zwierzę prawdopodobnie zostało potrącone przez samochód. Tłumaczyłam, że już nie żyje, więc się nie rusza i że zostało po nim tylko ciało. Potem dodałam, że ludzie też umierają i zostają po nas martwe ciała, które chowamy do ziemi, ale nasza dusza wędruje do nieba. Była to pierwsza rozmowa o śmierci, której bałam się bardziej ja niż moje dziecko.
Potem, mój syn czuł potrzebę wracania do tego tematu i zadawał mi różne pytania: „Mamo, a jak jest w niebie?”, „A dlaczego się umiera jak kogoś potrąci samochód?”. Odpowiadałam jak potrafiłam – językiem prostym, zrozumiałam i na miarę mojej wiedzy oraz wiary w rzeczywistość pozagrobową. Mój syn wcale nie poddawał w wątpliwość nieba, ani czekającego tam z otwartymi ramionami Boga, który kocha i czeka na wszystkich ludzi.
Pewnie dlatego, że moje dziecko jest jeszcze małe, nie nasiąknięte sceptycyzmem i ateizmem, z którym my – dorośli mierzymy się na co dzień; pewnie dlatego, że na tym etapie rozwoju autorytet taty i mamy jest jeszcze niepodważalny, mój syn przyjął każde wypowiedziane przeze mnie słowo jako prawdę objawioną. Poczułam wielkie brzemię odpowiedzialności za to, co i w jaki sposób mówię Mu o Bogu.
Po kilku miesiącach od podjęcia tematu śmierci oraz życia pozagrobowego, mój syn zakończył modlitwę wieczorną szczerą prośbą: „Proszę Cię Panie Boże, żebyśmy wszyscy umarli: tata, mama, brat, siostra i ja i żebyśmy wszyscy razem poszli do nieba. Najpierw jednak proszę Cię, żeby mój brat wyzdrowiał, bo ma jeszcze kaszel.” W pierwszej chwili zmroziły mnie te słowa, ale potem, podczas mojej osobistej modlitwy, rozważałam ich głębokie znaczenie. Przecież to dziecko wypowiedziało ufną i najpiękniejszą modlitwę, jaką może wyrazić dojrzały chrześcijanin! W prostych słowach ujął, co jest celem życia wszystkich członków naszej rodziny i jest to najlepsza rzecz o którą powinnam się modlić każdego dnia – byśmy się wszyscy spotkali w niebie. Potem myślałam jeszcze o tej „chorobie braciszka”, która miałaby się zakończyć przed zakończeniem żywota doczesnego. Uświadomiłam sobie, że to kolejna ważna sprawa, którą trzeba polecać w modlitwie – byśmy byli zdrowi, czyli w stanie łaski uświęcającej w chwili śmierci fizycznej.
Nie szukałam specjalnych pomysłów jak powinnam zacząć rozmowę o śmierci z moim synem – nasze zwykłe doświadczenia z codzienności, nieoczekiwana martwa wiewiórka stała się punktem wyjścia do wprowadzania w temat śmierci oraz rzeczywistości pozagrobowej. Później to raczej on niż ja inicjował rozmowy. Te zdarzenia i słowa zapadły mi bardzo w pamięć i ukazały gotowość (mojego niespełna czteroletniego syna) do tego, by podjąć temat śmierci i Zmartwychwstania Pana Naszego Jezusa Chrystusa, która jest podstawą naszej wiary.
W Wielkim Poście mamy zamiar więcej czytać Biblię dla dzieci, zwłaszcza rozważać życie, czyny, śmierć i Zmartwychwstanie Naszego Pana. Zawsze kiedy biorę do ręki Biblię mówię maluchom: „Teraz nie będę czytała bajki, tylko przeczytam Wam prawdziwą historię. Przeczytam o Panu Jezusie, w którego wierzymy, że jest Synem Bożym.” Kiedy zaś podczas czytania o cierpieniu i śmierci Jezusa widzę smutne miny moich małych dzieci, dodaję im jeszcze od siebie: „Nie martwcie się. Jezus teraz cierpi, ale pamiętajcie, że zwycięży zło i że Zmartwychwstanie. Na następnej stronie zobaczycie jak pokonał śmierć i cierpienie!”
Czytam Biblię dla dzieci, oglądam z synami obrazki o życiu, śmierci Jezusa i zadaję sobie w duszy pytanie: „Czy ja w to wierzę? Czy dla mnie jest to tylko historia, która się kiedyś wydarzyła? Czy wierzę w to, że Jezus zrobił to też dla mnie?” W kółko będę sobie zadawała te pytania i dziękuję za łaskę daru rodzicielstwa, kiedy po raz kolejny mogę mierzyć się z najważniejszymi pytaniami chrześcijańskimi. Dziękuję Bogu za rodzinę i za to, że mogę o Nim świadczyć nie tylko słowem, ale muszę też dawać świadectwo całym moim życiem, bo w przeciwnym razie moje dzieci w Niego nie uwierzą. Przecież nie chcę, by uznali, że jest to jedynie historia, która wydarzyła się dwa tysiące lat temu… Jeżeli moje dzieci będą widziały kto jest moim Panem i Zbawicielem, kiedyś same będą mogły przyjąć świadomie Jezusa jako swego Pana i Zbawiciela.
Mnie dzieciaki pytają nieraz, kiedy pójdziemy do nieba, bo już się nie mogą doczekać 🙂 Ze mną rodzice o niebie nie mówili, ale ja lubię takie tematy… Dzieci przyjmują wszystko tak naturalnie. To dorośli boją się umierania, ale nie dzieci.