Społeczeństwo

Polityka prorodzinna dziadków

Wybierałyśmy wraz z młodszą siostrą onegdaj bluzy, które postanowiła sprezentować nam mama. Miałam kłopot z wyborem, podobały mi się chyba trzy.
– Ty masz 6 córek, to możesz nawet 10 bluz – powiedziała niefrasobliwie siostra.
– A dlaczego ilość bluz zależy od ilości dzieci?? – spytałam mocno zaskoczona tą logiką.
– Bo cię bardziej rodzice lubią!
Oczywiście bluzę wybrałam jedną. Ta rozmowa obrazuje jednak, czym tytułowa polityka prorodzinna dziadków u nas w rodzinie jest.
„Musi tu być chociaż jedna, która urodzi mi wnuki!” – Złościł się stary król w disneyowskim Kopciuszku, zniecierpliwiony zachowaniem swojego syna, wybrednego królewicza, podczas balu. To scena, której zupełnie nie doceniają dzieci, tymczasem zachwyca się nią mój tata. Dziadek pełną gębą.
Podobno dzieci z rodzin wielodzietnych niechętnie same mają dużo dzieci. Może istnieją gdzieś takie badania. Brałam udziału w jakimś badaniu dotyczącym wielodzietnych i zadano mi pytanie, dlaczego moim zdaniem dzieci z rodzin wielodzietnych nie chcą mieć swoich rodzin tak licznych. Cóż, nie wiem. U nas ten model się raczej nie sprawdza. Było nas sześcioro dzieci w domu, a choć dopiero trójka z nas założyła własne rodziny, moi rodzice mają już 14 wnucząt. Jakim cudem? Boskim. Nie jest to tylko cud naszego życia. To jest owoc życia naszych rodziców. Czyli obecnych dziadków.
W mojej pamięci zapisują się wydarzenia z niezwykłej prorodzinnej polityki dziadków – moich rodziców.
Niedługo po ślubie dostałam od taty wypasiony elektroniczny termometr dedykowany dla kobiet obserwujących swoją płodność. Tata kupił ich kilka, dla każdej córki, a wręczając mi powiedział: „Niech ci służy, ale nie do unikania dzieci!”.
W trzeciej ciąży miałam niesamowitego smaka na czekoladę, u rodziców zawsze czekało na mnie jakieś pudełko czekoladek. W czwartej ciąży – co najmniej dwa pęczki rzodkiewek, w szóstej – kindziuk i ogórki kiszone. Zresztą nie tylko dla mnie, moje bratowe też są przez tatę hołubione. Mama zawsze dba, by obdarować nas zdrową wędliną i świeżym mięsem, wątróbką, tatarem – tym co potrzebne zabieganym wielodzietnym mamom, jakimi jesteśmy.
Mają dziadkowie nieograniczoną cierpliwość dla rozłażących się po domu licznych wnucząt, buszujących po kuchennych szafkach i szufladach, wchodzących dziadkowi na plecy i kolana i zadających milion pytań. Nieskończona ilość lodów domowej roboty czeka u babuni na przyjęciach, a w koszyku z owocami zawsze leży pomelo i banany zarezerwowane dla maluchów. Wiadomo, dziadkowie uwielbiają rozpieszczać wnuki. Ale to nie tylko rozpieszczanie wnuków, to coś więcej. Dużo więcej.
Mój tata ostentacyjnie obnosi się faktem, że ma liczne wnuki. Napawa go to ogromną dumą. Nie można się nie uśmiechnąć, słuchając jak chwali się, czasem zupełnie obcym ludziom, że to malutkie w wózku to jego czternaste wnuczę! Nie będę ukrywać, że zaraził mnie tym nawykiem i przyłapałam się ostatnio, że robię to samo. Idę z trójką dzieci, ktoś chwali „Jakie ładne ma pani córki!”. „Prawda?” – odpowiadam – „a w domu mam jeszcze trzy!”
Radość z każdego nowego życia u mojego taty jest tak ożywcza, że mój małżonek, choć nie było mu spieszno informować swoich rodziców, gdy byłam w szóstej ciąży, niecierpliwie popędzał: „a tacie już powiedziałaś?”
Eksperci oraz dziennikarze, politycy i naukowcy głowią się, dlaczego nie rodzą się dzieci? Jak wspierać rodziny, matki, żeby chciały mieć więcej dzieci? Przedszkola, żłobki, urlopy, becikowe, obniżone podatki, 500+ i wiele innych pomysłów pojawiają się w dyskusjach. Kolejne autorytety kłócą się, przedstawiając pozornie sprzeczne opinie. Jednak, wierzcie mi lub nie, jak długo matki i ojcowie będą uczyć swoje dzieci, że rodzenie jest nieszczęściem i „jak wy sobie teraz, o Boże, poradzicie?!”, tak długo dzieci rodzić się nie będą. Przynajmniej nie narodzi się ich tyle, ile powinno, byśmy uniknęli demograficznej katastrofy. Myślę, że największym sukcesem obecnego rządu może być… uspokojenie spanikowanych dziadków. Jeśli przestaną się zamartwiać o finanse swoich dzieci, to zaczną cieszyć się wnukami. Jeśli nie będą się tej radości wstydzić i zaczną ją wreszcie okazywać, to jest szansa i nadzieja dla następnych pokoleń. Łatwiej jest realizować skrywane pragnienia własnego serca, jeśli tak gorąco popierane są przez własnych rodziców.
Polskę uratować może dziś tylko polityka prorodzinna dziadków.

Photo credit: Ben McLeod via Foter.com / CC BY-NC-SA

O autorze

Nina Michalak

Urodzona w Warszawie w 1981 roku. Z wykształcenia mgr pedagogiki, z powołania i wyboru – matka. Praktyk edukacji domowej. Radykalny katolik.

10 komentarzy

  • Fajni rodzice! Gdybym miała poinformować rodziców o kolejnej ciąży, zrobiłabym to chyba pod koniec licząc na to, że nie zaczną dziecka podsumowywać finansowo „bo dziecko kosztuje”. O kupnie mieszkania nie wspomnę. Mam wrażenie, że u nas radości wnuczkowej nie ma. Jest nasza. U nas wnuczek dostaje zabawki w rekompensacie za czas, za moment dziadkowie ruszają przed telewizory, do psa, gdziekolwiek.
    Aż się chce zazdrościć!

  • Brawo, trafione w samo sedno 🙂 Mam dwójkę na stanie cudownych dzieciaczków, jestem wykształcona i nawet prowadzę swoją własną jednoosobową firmę. Marzę o trzecim dziecku, nawet dokładnie sobie zaplanowałam, co i kiedy 🙂 Urodzi się w maju przed 30-tką 🙂 Najgorsze będzie w tym to, że zapewne my jedyni jako rodzice będziemy się z tego szczęścia cieszyć. Reszta będzie załamywać ręce, bo „jak wy sobie poradzicie”, a jak to tak w dwóch pokojach? Strasznie materialnie patrzy się w dziesiejszych czasach na rodzinę, na dzieci…

  • Świetny tekst, Nina. I konkluzja słuszna. Może wreszcie ci dziadkowie przestaną nas uważać za wariatów i ekonomicznych samobójców, bo mamy więcej dzieci, niż przeciętnie. Pozdrawiamy!

    • Ja również mam trójkę i nie uważam tego za powalająca ilość;-) Niemniej otoczenie ciągle jest zdumione. Ostatnio usłyszałam od sąsiada (przy dzieciach, a jakże) – no trójka to jeszcze nie tragedia….

    • Ja również mam trójkę i nie uważam tego za powalająca ilość;-) Niemniej
      otoczenie ciągle jest zdumione. Ostatnio usłyszałam od sąsiada (przy
      dzieciach, a jakże) – no trójka to jeszcze nie tragedia….

      • Mi też się zdaje, że przy trójce dzieci to nawet głupio trochę o wielodzietności mówić, no ale.. wiele osób myśli inaczej. Pozdrawiam serdecznie! 🙂 PS. Sąsiada szkoda komentować. Raczej mi go żal 🙂

  • Posiadanie dzieci coraz częściej postrzegany jest jako wybryk szaleństwa i dowód na to, że przespalismy lekcje z przedsiębiorczości. Ale przecież planuje się finanse krótkoterminowo (ok, rodzice może będą mieli mniej czasu dla siebie, mniej pieniędzy – idąc logiką strat) oraz dlugoterminowo, ktorej nie widzą krytycy dużych rodzin (lokata miłości, troski i wsparcia na przyszłość).

  • Ja też tak mam, że podczas przygodnej wymiany zdań na temat „jaki ładny dzidziuś”, „jaka grzeczna ta pani córeczka” odruchowo „chwalę się”, że „a w domu mam jeszcze..(tyle a tyle dzieci)” 🙂 I bardzo różnorodne są reakcje, dla mnie to strasznie interesujące obserwować je u ludzi. I mniej mnie boli, jak ktoś obcy zareaguje nie najlepiej – choć to nie jest regułą, często starsze panie mówią zaraz w zamyśleniu „nas też było czworo – troje”. Najbardziej przykry jest brak akceptacji rodziny. W końcu to najblizsi najmocniej potrafią nas ranić. Moja mama nie może sobie darować, że moja „kariera”, że „tylko szybko wracaj do pracy” (jasne, dwa etaty przy czwórce dzieci), „jak ty mu (znaczy mężowi) tak dałaś zrobić tyle dzieci, czy ty nie wiesz co to antykoncepcja” – hahaha, właśnie dobrze wiem, podobnie jak Nina – ale termometr służy mi właśnie do planowania rodziny, czyli nie tylko do odraczania, ale i do posiadania dzieci. Dzieci mam zaplanowane co do miesiąca. I tego, jak dla mnie, dotyczą najbardziej przykre komentarze, bo jak ja, osoba wykształcona, samodzielna, jak ja mogłam tak „wpaść”. Ludziom nie mieści się w głowie, że można po prostu chcieć mieć więcej dzieci. Inna sprawa to nasz rynek pracy, który mia się tak pięknie rozwijać i jakieś 10-15 lat temu, zakładając rodzinę, mogłam oczekiwać, że moje dochody poprawią się na tyle, że w okolicach 40tki będę wystarczalna finansowo. I to jest wielka lipa, że czy mając dwójkę, czy czwórkę dzieci, tak samo trudno mi jest związać koniec z końcem. Owszem, dochody męża jakoś tam sobie rosły. Moje – stoją w miejscu od lat na poziomie dla mnie nie do zaakceptowania. Równouprawnienie tak zwane. Więc całe to gadanie sceptyków, że program 500+ zdezaktywizuje zawodowo matki jest o tyle prawdziwy, że być może faktycznie niektóre mamy, zamiast tyrać po 8 godzin z dojazdem za 1200 czy 1500zł, mając dzieci non stop w świetlicy czy w przedszkolu od świtu do samego fajrantu, może im faktycznie „odechce się” pracy za „biedapensje”. Mając na jednym biegunie „karierę zawodową” a na drugim zadbane i dobrze zaopiekowane (przez siebie, a nie przez instytucję) swoje własne dzieci.

Leave a Reply

%d bloggers like this: