Dla tych, którzy muszą mówić kazania
Wygłoszenie kazania domaga się długiego etapu przygotowania. I wcale nie chodzi o „napisanie” tekstu, który później w prorockim uniesieniu wypowiemy z ambony. W dodatku machając rękami, jak ptak, który za chwilę uniesie się w powietrze. Być może takie gestykulacje kaznodziejskie są odpowiednie w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego, ale kaznodzieja machający rękami jak Chopin przed orkiestrą (albo policjant na skrzyżowaniu, gdy wyłączono sygnalizację świetlną) nie jest najlepszym pomysłem. Rozumiem, że wiele zależy od osobowości kaznodziei. Jeden stoi bez ruchu, przykuty do ambony, mówi ze skromnie spuszczonym wzrokiem (czyt. czyta monotonnym głosem własny elaborat, który mozolnie tworzył od poniedziałku do soboty). Drugi biega z mikrofonem po kościele, stawia wiernym podchwytliwe pytania i ciągle wznosi jakieś allelujatyczne okrzyki, by rozpalić na nowo entuzjazm w sercach swoich wielbicieli. Reasumując, pierwszy mówi do głowy, drugi do serca, gdy tymczasem należy mówić do całego słuchacza. Bóg pragnie zamieszkać w naszym wnętrzu, dusza każdego człowieka jest świętym sanktuarium, więc tak naprawdę słowo orędzia, które wygłaszają kapłani bezpośrednio „po Ewangelii” to kontynuacja słów Pana Jezusa, a nie jakiś rodzaj wariacji „na temat” albo refleksji na marginesie, albo próba wyjaśnienia tego, co powiedział Bóg (takie „pobożne” wymądrzanie się).
Mistrzowie życia ascetycznego powiedzą, że kaznodzieja musi być człowiekiem modlitwy, profesorowie retoryki zażądają, by posiadał konieczne kompetencje w dziedzinie dykcji, a teolog mruknie, że najważniejsze jest to, by nie głosić herezji. Najlepiej, aby połączyć trzy w jednym! Pamiętajmy jednak, że nie wszystkim „musi się” podobać i nie każdego „da się” zadowolić: lista życzeń słuchaczy niedzielnej homilii jest naprawdę stukilometrowa –
głusi pragną, żeby było głośniej,
niecierpliwi, żeby było krótko,
panie chcą, by ksiądz mówił słodkim głosem i miał ładny uśmiech,
faceci podnoszą głowę, gdy pojawia się jakaś szczęsna aluzja do Juventusu Turyn (skoro mowa o Całunie Turyńskim to przecież wypada przywołać Szczęsnego albo Glika),
znerwicowani wzdychają do terapii duchowej,
flegmatycy przerażeni są nadmierną ilością wątków w kazaniu;
pobożni składają zamówienia na cykl kazań o świętej Teresie (jednej i drugiej),
grzesznicy z niepokojem myślą: A może by tak się nawrócić?
A w Roku Pańskim 2020 wszyscy, przystrojeni swoimi maseczkami w stylu „Święty Zorro” albo przyłbicą wzór „Zawisza Czarny”, siedzą jak na szpilkach, modląc się o jedno, by COVID XIX nie spadł „na moją biedną głowę”.
Ile rozmaitych opinii, oczekiwań, problemów – wiadomo: ile serc, tyle tęsknot. I jeszcze to współczesne rozdarcie we wspólnocie wierzących: Kościół nowoczesny czy może jednak Kościół tradycyjny?
Otóż, mój drogi Kaznodziejo, który sam już nie wiesz, po której stronie wypadać stać (a kiedy szybko – i niezauważalnie – przejść na stronę ewentualnego zwycięzcy), Kościół nie jest ani nowoczesny, ani tradycyjny, Kościół jest Chrystusowy. Solo Dios basta! Nie ma Apollosa i Pawła, nie ma Franciszka i Benedykta – istnieje tylko Chrystus. Kościół jest wielką rodziną dzieci Bożych, która idzie przez ten świat drogą zbawienia. To Oblubienica, której Oblubieniec umarł na krzyżu, powstał z martwych i żyje. Jest pomiędzy nami. Zamieszkał w naszej duszy.
Godzinę przed liturgią pobożny ksiądz kaznodzieja powinien przejść się „po kościele”. Zatrzymać się przy każdej ławce – odmówić „zdrowaśkę” za każdego, komu pragnie ogłaszać wielkie rzeczy Boże, magnalia Dei. Pomodlić się, by Pan Bóg dał łaskę – nie łaskę pięknie wygłoszonego kazania, ale łaskę przemiany w tych, którzy sercem otwartym słuchają. Niechaj zapłonie światło w sercach ludzi, niech ich życie stanie się pieśnią uwielbienia, niech ciemności miną, a pokora i miłość ułożą się w nasze Magnificat. I pamiętajmy o słowach kard. Newmana: Cor ad cor loquitur – serce przemawia do serca. Jego Serce przemawia do nas, a my próbujemy bełkotliwie odpowiadać naszą ludzką miłością. Jezu cichy i pokornego serca, uczyń serca nasze według Serca Twego!
Mój Miły Kaznodziejo, trochę w tym „chodzeniu” po kościele, przedmszalnym, przedkazaniowym, przypominasz Pannę Młodą! Oblubienicę, która ustawia wizytówki przed weselnym przyjęciem. Tutaj usiądzie Wujek Zygmunt, tu Zuzanna, a tam Hojnorowie z dzieciakami. Za chwilę odczytasz słowa Ewangelii świętej… odczytasz je tym, których Pan Bóg kocha i których ty również próbujesz kochać. Wypowiesz słowa, które Bóg złożył w twoim serca, ale nie dla ciebie. Albo może: dla Ciebie i twoich przyjaciół, dla wielkiej rodziny Dzieci Bożych, której służysz. A służyć trzeba z pokorą i miłością. Nie przejmując się tym, czy dzisiaj dobrze wypadnę, czy komuś się nie spodobam albo wprost przeciwnie, podpadnę, bowiem zmanierowany i snobistyczny słuchacz „nie życzy” sobie, byś wzywał do nawrócenia. Zgodnie z obłudną dewizą współczesnego świata:
Miłosierdzie – tak! Nawrócenie – nie!
I jeszcze zaproś do tej wielkiej przestrzeni modlitwy, w której pojawi się Twoje/nie-Twoje kazanie swoich świętych patronów, swoich poprzedników, wielu gorliwych kapłanów, którzy przed Tobą głosili orędzie łaski, z aniołami i świętymi śpiewaj Bogu na chwałę. No właśnie: mów na chwałę Boga, a nie dla swojego zadowolenia. Oblubienica pragnie podobać się Oblubieńcowi, bowiem pamięta, że piękna jest tylko w Jego oczach.
Rysunek: Anna Tissot
Leave a Reply