Czytanie „Dr. Google’a” przed porodem to największy błąd, jaki kobieta może zrobić! To tak, jakby ktoś planując lot samolotem, czytał książkę wypadków lotniczych. A przecież każda kobieta ma własny scenariusz porodu.
Marta Dzbeńska-Karpińska: W latach 90-tych nastąpił rozkwit szkół rodzenia. Czy Pani zdaniem kobiety rzeczywiście muszą się uczyć, jak rodzić?
Urszula Tataj-Puzyna: Szkoła rodzenia to niezbyt fortunna nazwa, bo sugeruje, że my, położne, uczymy, jak rodzić, a przecież kobieta wie to instynktownie. Moim zadaniem, jako położnej, jest jedynie uświadomić, jakie mechanizmy rządzą jej ciałem, by ona sama znalazła w sobie siłę i motywację do rozegrania porodu.
Skąd tak dużo lęku w młodych matkach?
Urszula: Obecnie większość porodów odbywa się w szpitalu. Zmedykalizowanie procesu porodu i w ogóle procesu prokreacji sprawiło, że kobiety boją się ciąży i porodu. Nie traktują tego etapu jak naturalnego procesu wpisanego w ich naturę. Coraz częściej wiedzę o porodzie czerpią z Internetu. Niestety, fora internetowe bardzo często „karmią” tragicznymi historiami porodowymi. Kobieta oczekująca dziecka czyta o problemach całego świata i utożsamia się z nimi. To największy błąd, jaki może zrobić! Na zajęciach tłumaczę: „To tak, jakbyście, panie, planując lot samolotem, czytały książkę wypadków lotniczych”. Każda kobieta ma własny scenariusz porodu. „Dr Google” w niejednej kobiecie obudził paniczny lęk i „zabił” nadzieję.
Przez całe wieki kobiety rodziły w domach. Dlaczego teraz rodzimy w szpitalach?
Urszula: Współcześnie rodzą kobiety, które jeszcze kilka-kilkanaście lat temu nie mogłyby zostać matkami. One muszą mieć pełną opiekę medyczną w ciąży i przeprowadzony poród operacyjny, ale szala tak bardzo przechyliła się na ich stronę, że wręcz stracono z oczu te, które są zdrowe, nie potrzebują zaplecza medycznego i mogą urodzić fizjologicznie w domu. Są szpitale, które specjalizują się w opiece nad kobietami mającymi problemy zdrowotne, i ich standardy są dostosowane do pacjentek z tymi problemami. Do tych placówek trafiają też kobiety, które nie mają problemów zdrowotnych, ale zostają objęte takim samym standardem opieki i np. muszą leżeć 10 godzin na łóżku, mając ciągle podłączony zapis KTG. Często kobiety wybierają dany szpital, bo boją się fizjologicznego porodu. Nie dają sobie szansy na radość i satysfakcję z porodu, który same rozegrały.
W Holandii 30% kobiet rodzi w domu, a w Polsce w 2008 roku zamknięto ostatnią izbę porodową w Lędzinach. Czy Polki są w ogóle zainteresowane porodem fizjologicznym?
Urszula: W odpowiedzi na potrzeby kobiet, które chcą przeżyć poród jako rodzinne wydarzenie, w Szpitalu Specjalistycznym św. Zofii w Warszawie, w którym pracuję, powstał przyszpitalny Dom Narodzin prowadzony przez położne. Ciało rodzącej całkiem inaczej pracuje, kiedy kobieta ma poczucie bezpieczeństwa: kiedy jest dyskretna opieka położnej, cicha muzyka, miękkie łóżko, przyciemnione światło i w każdej chwili można wejść do ciepłej wody. Od razu po porodzie można przytulić dziecko i nakarmić je piersią, a zważone i zmierzone zostaje później. Część osób traktuje to jako modę, ale są kobiety, które chcą tak rodzić z potrzeby serca.
Czy obecny fast life nie zabił tego kontaktu kobiet z własnym ciałem?
Urszula: Ciąża jest niejednokrotnie wielką szansą dla zabieganej kobiety, by odzyskać ten kontakt. Ta nowa przestrzeń w jej życiu (stan błogosławiony) bywa bardzo inspirująca. Nawet trud ciąży, która wymusza na matce wyhamowanie pewnych aktywności, może być impulsem do podjęcia innych działań. Poczęte dziecko otwiera ją na przestrzenie duchowe: tworzenia, relacji. Matka, stając się domem dla dziecka, musi przewartościować swoje dotychczasowe poglądy, musi się na nowo „zdefiniować” w relacjach z innymi. Psychologia mówi, że jest to pewien kryzys u kobiety. Ale dojrzewanie zawsze jest poprzedzone kryzysem.
Mówi Pani, że ciąża i poród to doświadczenie nie tylko biologiczne…
Urszula: Poród dotyka całego jestestwa kobiety. Jest to tak mocne doświadczenie emocjonalne i duchowe, że kobiety całe życie je wspominają. Piszę doktorat pt. „Rola i znaczenie macierzyństwa w życiu kobiety”. Przebadałam ponad 700 warszawianek. Kobiety opisują doświadczenie porodu: „Dotknęłam główki mojego dziecka, które się rodziło, i doświadczyłam ogromnej mocy swojego macierzyństwa. Dzięki temu czuję się silna i dowartościowana”. Poród pozwala kobiecie doświadczyć czegoś, czego nie zazna w żadnej innej przestrzeni.
Czy ciąża to też czas dojrzewania dla ojca dziecka?
Urszula: Kobieta, kiedy zachodzi w ciążę, przez dziewięć miesięcy dojrzewa do roli matki. Mężczyzna też ma szansę dojrzewać do roli ojca, jeśli kobieta „zaprosi” go do kontaktu z dzieckiem już w fazie prenatalnej. Przez kilka miesięcy obydwoje dojrzewają do momentu pojawienia się dziecka na świecie. Ogromnym doświadczeniem dla ojca jest zobaczenie dziecka po raz pierwszy na USG – często jest to silny bodziec dla mężczyzny. Obecność przy porodzie to następny krok. Po porodzie zachęcamy ojców, żeby przytulali swoje nowo narodzone dzieci, brali na ręce, tulili do gołego torsu. W tym momencie pomagamy mężczyźnie doświadczyć jego ojcostwa. Uważam, że sam poród jest symbolem narodzin: kobiety jako matki, a mężczyzny jako ojca.
Przez wieki panowie nie asystowali przy narodzinach swoich dzieci. Skąd ta nowa moda?
Urszula: Ja bym powiedziała, że mężowie nigdy nie asystowali, ale opiekowali się kobietą i dzieckiem podczas porodu. Gdy porody odbywały się w domach, naturalne było, że ojciec dziecka był gospodarzem tego miejsca. Przywoził położną do porodu, wszystko organizował i był jednym z pierwszych, którzy słyszeli płacz dziecka. Kiedy większość porodów odbywa się w szpitalach, mężczyzna naturalnie chce opiekować się kobietą i dzieckiem. Stres związany z ciążą kobiety, doświadczeniem porodu, bezsilnością wobec cierpienia rodzącej to sytuacje, które bardzo integrują małżonków. Kobiety mówią: „A bo mąż się zestresuje, jak zobaczy krew”. Niech zobaczy tę krew! Niech doświadczy, ile trudu kosztuje urodzenie ich dziecka! Jestem przekonana, że obecność mężczyzny przy porodzie pomaga mu dojrzeć jako ojcu. To nie jest moda. Nie można mężczyzny sprowadzić do roli kierowcy, który przywiezie żonę do porodu i ją zostawi, a pierwszy płacz dziecka usłyszy lekarz, na którym to nie zrobi większego wrażenia. W godzinie narodzin w mężczyźnie dzieją się ważne rzeczy, często decydujące dla budowania jego relacji z dzieckiem.
Często zdrowe kobiety wręcz domagają się cesarskiego cięcia. Jak Pani to ocenia?
Urszula: To zjawisko ma wiele przyczyn. Są kobiety, które chcą rodzić krótko, szybko i bezboleśnie – podchodzą do porodu mechanicznie. Inne boją się bólu i nie widzą sensu wielogodzinnego rodzenia w bólach. Niektóre rozważają cesarskie cięcie, żeby oszczędzić dziecku stresu związanego z przechodzeniem przez kanał rodny. A przecież badania naukowe pokazują, że to trudne doświadczenie, które dziecko przeżywa podczas przechodzenia przez kanał rodny kobiety, przygotowuje je do zmierzenia się z nieznanym światem, na który przychodzi: z powietrzem, hałasem, światłem, bakteriami, przestrzenią. To doświadczenie jest mu potrzebne do prawidłowego dalszego rozwoju.
Co Pani radzi przyszłym matkom?
Urszula: By pamiętały, że nie można sprowadzić aktu narodzin do biologii, do medycznego wydarzenia. Człowiek jest istotą duchową, emocjonalną, społeczną, nie tylko biologiczną. Wspólnie przeżyty trud porodu (nawet jeśli odbywa się poprzez cesarskie cięcie) może pomóc kobiecie i mężczyźnie odkryć w sobie coś szlachetnego i wartościowego. Może pomóc obydwojgu pogłębić relację ze sobą i z dzieckiem. Czego wszystkim rodzicom życzę.
Urszula Tataj-Puzyna, położna – pasjonatka, mgr w zakresie nauk o rodzinie, doktorantka na UKSW w Warszawie, wykładowca na Wydziale Nauki o Zdrowiu Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, współpracownik Szpitala Specjalistycznego św. Zofii w Warszawie. Od kilkunastu lat prowadzi w Warszawie szkołę rodzenia. Żona z 20-letnim stażem, matka trzech synów, lubi odwiedzać miejsca, które mają „duszę”, lubi taniec, nordic walking oraz narty zjazdowe i biegowe.
Foto: Marta Dzbeńska-Karpińska
Leave a Reply