Rodzina Iksińskich biegnie w niedzielny poranek do katedry. Bo przecież tylko pięćdziesiąt osób wpuszczają na mszę. To wypada być wcześniej. Żeby miejsca nie zabrakło. Żeby nie było, że. Że co…? Nieistotne. Iksińscy w sile czterech luda wpadają na plac kościelny, a tam… pusto! I tylko ta kartka na drzwiach katedry. Msza o godz. 6.30 – komplet uczestników. Najbliższy kościół, w których sprawowana jest Eucharystia – nieznany. Czwórka Iksińskich – niczym czterech ewangelistów – westchnęła głęboko. Tak jak nigdy jeszcze nie wzdychali.
– Wracamy… – wydał komendę Ojciec, który przez chwilę stał przed tablicą ogłoszeń. Znany z fotograficznej pamięci przekaże wszystkim w domu informacje „Z życia Kościoła”. Że siódma rocznica papieża Franciszka. Że pielgrzymka maturzystów odwołana. Że suplikacje. I tak dalej.
Matka Iksińska z gorzkim uśmiechem popatrzyła na swojego małżonka („No przecież mówiłam…”), jej pomysł, aby koczować przed kościołem od czwartej nad ranem zignorowano. Co teraz powiedzą Dziadkom, którzy w kwarantannie, ale w Internecie zaraz sprawdzą, kto „zdążył”, a kto okazał się spóźnialskim.
Córeczka Iksińska, zresztą Matylda, czyli święta od kogutów, rozpłakała się, bo w jej dziecięcej główce wizyta w kościele oznacza wizytę w pobliskim McDonaldzie, a zatem: Nie ma mszy, nie będzie… niczego!
I tylko Syn, młody Iksiński, zasępiony wpatrywał się w niebo.
[minęły trzy minuty]
W katedrze trwa Msza. Przed kościołem pusto. Po rodzinie Iksińskich ani śladu. Chociaż… ależ tak! Młody Iksiński został, wyjmuje książeczkę do nabożeństwa, odnajduje tekst „Gorzkich żali”. Śpiewa głośno, coraz głośniej, żeby go w kościele usłyszeli. Mija pół godziny. Młody Iksiński wyjmuje różaniec i odmawia. Pierwsza tajemnica radosna. Druga tajemnica radosna…
I tak całą godzinę. Iksiński, którego katecheta miał za ladaco (a nawet byle co), którego wychowawca dawał za wzór lesera i obiboka, którego rodzina nazywała z dziwnym grymasem „marnotrawnym synalkiem”, trwa. Nie poddaje się, nie ma zamiaru podpisać aktu kapitulacji.
[minęły kolejne godziny]
Dziewczyna Iksińskiego, no dobrze, Młody Iksiński to po prostu Tomasz, albo lepiej Tomek. A jego dziewczyna to Kamila. A zatem Kamila dzwoni, albo – Kamila pisze esemesa. „Minęła niedziela. Nie byłam na mszy”.
Tomek odpisuje: „Ja też nie. Ale mam pomysł, zapytamy Ojca Alojzego, kiedy odprawia”.
[10 minut później, gdzieś w Polsce]
Tomek: Ojcze drogi, można wbić się do Ojca na mszę?
Ojciec Alojzy: Niestety, mamy już komplet. To znaczy 50 osób.
Tomek: Wrrr… nie zmieści się pięćdziesiąta pierwsza?
Ojciec Alojzy: No wiesz, proboszcz studiował matematykę, nie ryzykujmy!
Tomek: Rozumiem, ale niech Ojciec też mnie zrozumie! Kamila mnie zamorduje, zanim zrobi to wirus, musimy być na mszy… bo jesteśmy prawdziwymi katolikami, a nie tylko „katolikami”. Ojcze, ratuj!
Ojciec Alojzy: Naprawdę chciałbym, ale nie damy rady…
[następnego dnia, przed południem]
Kamila: Ojcze Alojzy, jest sprawa! Mam tu 40 i 4 ludu z mojej szkoły. Jak u Mickiewicza, chociaż my ze Słowackiego 5. Odwołali nam właśnie rekolekcje. Wiem, że Ojciec odprawia w katedrze o szesnastej. Czyli – 17.30 startujemy. Najpierw spowiedź, a potem msza o 18.00. Solo Dios basta & Soli Deo gloria. Do spotkania! Z Bogiem. K.
To o tej nowej zarazie, myślałam że będzie o znacznie starszych czasach.
Jutro się przekonamy czy ludzie przyjdą.
Autor tekstu to Optymista.
Czuję się zdrowo i wybieram się jutro na Niedzielną Mszę.
Kto chory niech zostanie w domu !
„Nie zwleka Pan z wypełnieniem obietnicy – bo niektórzy są przekonani, że Pan zwleka – ale On jest cierpliwy w stosunku do was. Nie chce bowiem niektórych zgubić, ale wszystkich doprowadzić do nawrócenia”. (2 P 3, 9)
Nie czas dzielić ludzi na prawdziwych katolików, „katolików” i jeszcze inne nacje. Czas pomyśleć o wszystkich jako upragnionych przez Ojca, wypatrywanych z utęsknieniem marnotrawnych synów. Dzielić pragnienie Pana, pragnienie Ojca, by wszyscy do Niego wrócili.
Możemy odpowiedzieć na to Boże pragnienie, dając tym bliźnim, którzy nie są na śmierć gotowi, czas. Spowolniając rozprzestrzenianie zarazy, chroniąc ich doczesne życie. Okazując im w ten sposób miłość, którą dostrzegą. I poprzez którą mogą dostrzec miłość Ojca.
Co, kurczaki, gdy masz siedemdziesiąciolatków familiantów, na których Ci zależy, choć wiesz, że to wszystko dęte ku zarobkowi i „paraliżu” takich od zarobków. I jeszcze dwie nastki wokół’eć i, w zasadzie, toś w kropce, bo choroba jest jednakowoż?