Zawód jak każdy inny? Oczywiście! Dogaduję się ze współpracownikami i słucham szefowej. Wcześnie wstaję, noszę odzież roboczą, mam dużo ofert pracy, ale kiepskie zarobki. Muszę się dokształcać, moi znajomi często pracują na kilku etatach. To codzienność wielu ludzi, którzy nie są medykami.
Powołanie? Oczywiście! Jak każda praca z ludźmi, która wymaga wzajemnego zaufania.
Istotą medycyny także dziś, także w XXI wieku, jest pomoc drugiemu człowiekowi: wsparcie w zachowaniu zdrowia, leczenie choroby, ulga w cierpieniu. Realizuję te cele w bezpośrednim kontakcie z konkretnym pacjentem. Nie boję się mówić, że to służba. Postawa „jestem tu dla ciebie, jestem, by zaspokoić twoje potrzeby, jestem, by ci służyć” ułatwia mi wejście w relację partnerską i nadaje właściwą perspektywę: to ja jestem dla pacjenta, nie pacjent dla mnie; pacjent mnie potrzebuje, ale bez niego moja praca nie miałaby sensu.
I dlatego uważam, że do uprawiania medycyny trzeba mieć powołanie. Bo nie są jej istotą systemy ochrony zdrowia, programy profilaktyczne, idealne funkcjonowanie oddziałów szpitalnych i rozwój nauki – istotą jest pomoc konkretnemu człowiekowi w konkretnej sprawie; cała reszta powinna stanowić tylko środek do celu. Dlatego choć medycyna jest zawodem jak każdy inny, jest też misją, jest służbą, jest powołaniem.
Jednak wiele znanych mi okoliczności wcale nie musi tej służbie towarzyszyć. Służba to nie praca za darmo, za głodową pensję, bez sprzętu i w warunkach urągających przyzwoitości. Powołanie nie sprawia, że muszę poświęcać dobro własne i swojej rodziny albo spełniać każde nieuzasadnione lub absurdalne żądanie pacjenta. Niepotrzebne ryzykowanie własnym zdrowiem albo życiem nie jest bohaterskie, tylko nierozsądne.
Powołanie nie oznacza dla mnie, że powinnam pozwalać się traktować jak mięso armatnie, że muszę własnym ciałem podpierać walący się od dziesiątek lat system ochrony zdrowia, że powinnam pracować bez środków ochrony osobistej, nie mogąc zapewnić bezpieczeństwa ani sobie, ani pacjentom.
Nie dziwi mnie, że szeregowi medycy nie mają chęci wspierać systemu i swoich pracodawców, skoro przez lata traktowano ich jak najmniej ważny czynnik w tym równaniu, ignorując ich postulaty i prognozy. Od niewolników nie można wymagać lojalności.
Nie popieram łamania prawa, ale rozumiem, że ludzie się boją oddelegowania, braku zabezpieczeń, nowych obowiązków i odpowiedzialności. Bo gdy popełnię błąd – zostanę z nim sama. Wtedy już nikogo nie obchodzi, kto mnie oddelegował i jak wzniosłe były moje pobudki. I to także jest wielki problem tego systemu.
W dobie kryzysu wszystkie jego mankamenty ujawniają się ze zwielokrotnioną siłą. Nie ma tu oczywistych rozwiązań, nie ma prostej recepty – jest tylko odrobina nadziei na refleksję ze strony decydentów. Ale obawiam się, że to płonna nadzieja.
I dlatego nie chcę wracać do pracy w publicznej ochronie zdrowia.
Leave a Reply