Czasem zastanawiam się, jak to jest ustawione przez Boga, że upadający i nieidealni ludzie dostali do wychowania idealne i unikatowe stworzenie Boże – nowego człowieka. Jak to jest, że nie bał się zaryzykować? Przecież od razu wiadomo, że coś „spaprzemy” w trakcie. Jest jak jest, idziemy do przodu i uczymy się na błędach.
W mojej rodzinie mąż nie jest typem gospodarza – majsterkowicza, krzątającego się w domu z niegasnącą myślą „co by tu jeszcze…”. To bardziej typ samotnika, który lubi zaszyć się z książką, licząc na to, że zostanie niezauważony. Jego pasją jest jego praca. Uwielbia to, co robi. Zazdroszczę mu, że ma to szczęście. Natomiast, gdy chce się męża oglądać w akcji w domu – należy przygotować mu ściągawkę w punktach i podpunktach. Cóż, takie życie. Ze zadziwieniem patrzę na sąsiadów, którzy ciągle coś robią na ogrodzie. Przenoszą drewno z miejsca na miejsce, sieją trawę, a potem ją koszą. Mam przypuszczenia, że albo boją się z jakichś powodów wchodzić do domu, albo żona ich wygania nie mogąc ścierpieć ich widoku przed telewizorem. U nas TV ma oglądalność bliską zeru, w związku z tym nikt nie zalega w domu z pilotem w ręce.
Głównodowodzącym w wychowaniu synów byłam ja. Chłopcy po szkole rozmawiali z mamą, uczyli się pod okiem mamy, wykonywali mamy polecenia. Tatę niespecjalnie obchodziły te przyziemne sprawy. Okazjonalna nauka z synem kończyła się awanturą i protestem: „Mamo, ja z tatą już więcej nie zamierzam się uczyć!”. Jesteśmy małżeństwem uczącym się. Uczymy się codziennie jak wychowywać dzieci. Zauważam, że jest to model dynamiczne zmieniający się w zależności od wieku dzieci i dojrzewający jak ser. Ma, jak na ser przystało, dziury i ubytki, ale nie nazwałabym tego mankamentami i wadami, a jedynie trudnościami z „rozciągliwością materiału rodzicielskiego”. Bywa, że musimy się nieźle natrudzić, żeby się przewartościować. Moim zdaniem – głównym życiowym priorytetem rodzica jest wychowanie dzieci, u męża ten priorytet jest najwyżej 3-ciej kategorii. Bóg jednak nie pozostawia nas sobie samym i zajmuje się nami w bardzo zdumiewający sposób. Tak oto najstarszy syn – entuzjasta i maniak piłki nożnej zmienia ojca w sposób niebywały. Mąż, charakteryzujący się awersją do sportu, obecnie nie wyobraża sobie, że może opuścić mecz syna (dodam, że jest jednym z niewielu kibiców na trybunach. Poznać go po nieludzkich wrzaskach). Oglądają razem mecze ligowe (też mi frajda). Kupił synowi motor i grzebią przy nim od czasu do czasu. Obecnie uczy go jazdy samochodem. To, co było kompletnie nie do przewidzenia ze względu na odmienność zainteresowań – nastąpiło. Wspólne z synem spędzanie czasu, wspólne rozmowy i dyskusje, wywiadówki stały się udziałem mego męża. Zadziała się ważna rzecz. Ojciec wziął dorastającego syna pod swoje skrzydła i stało się to w sposób zupełnie naturalny. I za to Bogu dziękuję.
Mama w domu jest od wylewania miłości na dzieci, opatrywania ran tych cielesnych, ale i duchowych, a tata do inicjacji w dorosłość. Nasz pierworodny jest raczej skryty i rzadko mówi o sobie, ale jakiś czas temu miał za zadanie opisać osobę, która jest dla niego autorytetem. Nie opisał znanego piłkarza, świętego, nauczyciela. Opisał swojego tatę, pomimo świadomości jego wad i słabości.
Fot: Autorka
Leave a Reply