Mamy wielu znajomych, przyjaciół, kolegów i koleżanek. Za jednymi przepadamy, lubimy spędzać czas w ich towarzystwie, ale ta znajomość pozostaje na etapie warstwy wierzchniej. Całe lata tak funkcjonujemy i lubimy się wzajemnie, spotykamy towarzysko, nie wiedząc zbyt wiele o ich duchowości, przemyśleniach i rozterkach.
Z innymi ludźmi prawie wcale się nie spotykamy, ale to jedno, jedyne spotkanie raz na jakiś czas otwiera głębię obu serc i dusz, czujemy się przy nich bezpiecznie i wiemy, że nic się nie stanie, jak podzielimy się z nimi swoją wiarą, przemyśleniami i duchowością. Ich to wpuszczamy znacznie głębiej, niekoniecznie będąc na bieżąco z tym, co u nas nawzajem się w życiu dzieje.
Są też tacy, których wpuszczamy tak głęboko, jak tylko można wpuścić człowieka. Możemy widywać się raz na pół roku, albo i rzadziej. Nie wiemy, co przeżywają, kto złamał rękę, albo, komu mama się rozchorowała. Nie wiemy, jak się chowa wnuczka albo jak sobie radzą dzieci. Ale tylko oni potrafią powiedzieć: przyjedź, popłaczemy sobie razem i posłuchamy się wzajemnie. Takich ludzi łączy krzyż. To najgłębsza więź. Nie trzeba nawet wiele mówić i tak wiadomo o co chodzi…
Najgłębiej dociera tylko jeden Przyjaciel- Jezus. On dociera tam, gdzie my sami siebie nie wpuszczamy, bo boimy się tam zaglądać. Wchodzi do wnętrza naszej bezsilności i rozpaczy. Sprząta pajęczyny naszych strapień, wyciera kałuże łez i leczy rany, które sami sobie zadaliśmy lub które inni nam uczynili. Nie wiemy jak, nie wiemy kiedy i jak długo trwać będzie proces leczenia, ale On wie i to jest najważniejsze…
Obraz Jeff Jacobs z Pixabay
Leave a Reply