Okres Wielkiego Postu to czas, w którym w sposób szczególny mamy wsłuchać się w ciszę Krzyża Chrystusowego. Nie jest to czas smutku, ale szczególne dni łaski, które mają nas zatrzymać w naszej wędrówce tu i teraz, i uświadomić, jak wielki dar otrzymaliśmy. Krzyż nie jest ciężarem, choć często się pod nim załamujemy i wielokrotnie upadamy. I nie ma w tym nic dziwnego, bo jesteśmy tylko ludźmi, a słabość jest wpisana w naszą ludzką naturę. Wątpimy, buntujemy się, czasami próbujemy własnymi siłami pokonać trud, który nas przerasta. Unosimy się honorem i wyrzekamy Panu Bogu, że do niczego nie jest nam potrzebny, że sami damy sobie radę ze wszystkim. Próbujemy być samowystarczalni i sami wyznaczamy sobie swoje własne reguły, które prędzej czy później doprowadzają nas do zwątpienia. Błądzić też jest rzeczą ludzką, a Pan Bóg nie odwróci się za to do nas plecami. On wciąż jest. Czeka cierpliwie. To my Go nie dostrzegamy, zaślepieni własną złością, poczuciem krzywdy i przeświadczeniem, że Bóg nas opuścił. To my nie chcemy zobaczyć okruchów miłości, którymi każdego dnia Ojciec nas obdarowuje. Nie doceniamy darów, które dostajemy, bo oczekujemy czegoś zupełnie innego. Czegoś, co z naszego ludzkiego pojęcia, jest nam niezbędne do życia. Życia tu i teraz. Nie dostrzegamy cudów, które zdarzają się w naszej codzienności. Po prostu to przyjmujemy, jako coś oczywistego. Coś, co nam się należy. Coś, co po prostu jest.
Pierwszy przebiśnieg, zielone pączki, które pojawiają się jeszcze nieśmiało i delikatnie chwytają się drzew; ptaki, których poranne szczebiotanie przyprawia o zawrót głowy. To wszystko po prostu jest. Wiosna, więc takie rzeczy się dzieją. Przyzwyczajamy się. Nie potrafimy spojrzeć na to inaczej. Choćby tak, że ten przebiśnieg jest uśmiechem Ojca, skierowanym dziś właśnie do mnie. Szczególnie do mnie, abym też się uśmiechnęła. Że te pączki na drzewie przynoszą mi nadzieję i są po to, abym przystanęła w zachwycie nad życiem, które jest cudem. I że te ptaki mają mi coś ważnego do powiedzenia, jeśli tylko będę chciała wsłuchać się w ich śpiew. Bo one wychwalają Stwórcę tak, jak potrafią, a ja, choć mam tyle możliwości, tak często zapominam nawet szepnąć: Dziękuję Ojcze, za ten dzień. Za to, że go otrzymałam. Za to, że usłyszałam w nim ten śpiew ptaków. Za to, że wyjrzało słońce.
To w porządku, by czasem rozzłościć się na Boga. Wykrzyczeć Mu to, co mnie boli; co dotknęło. Powiedzieć o tym, czego zabrakło. On ma dużo cierpliwości i ma dla nas czas. I tylko On przyjmie to spokojnie. Ale nawet wtedy, gdy kolejny raz okażemy się zbyt słabi, z perspektywy każdego upadku, wystarczy tylko podnieść głowę, aby zobaczyć, że Krzyż to Życie. W nim jest wszystko, czego potrzebuję. Jego milczenie nie oznacza lekceważenia, ani obojętności wobec mnie. To milczenie jest wołaniem, abym go dostrzegła. Jest cichą, pokorną prośbą o mój czas i moje przy nim zatrzymanie. Jest wyciągniętym na dłoni Sercem, do którego mogę się przytulić i na które mogę zrzucić ten ciężar, z którym już sobie nie radzę; który przygniata i ciągnie w dół. Ten krzyż przywraca człowiekowi godność i z niego mogę czerpać siły, których już nie potrafię w sobie odnaleźć.
Przytul się do Krzyża. On wysłucha i przyjmie wszystko.
fot. Marcin Piotr Oleksa
Leave a Reply