Pierwszego stycznia zwykle próbujemy robić bilanse za rok miniony oraz zaglądać pod kurtynę czasu przyszłego, a właściwie podglądać. To drugie oczywiście – raczej teoretycznie. A bilans jak bilans. Jeśli żyjemy, to zawsze jest dodatni. Jeśli nie – to już nic i tak nas nie obchodzi, a teraz niech inni się martwią. I takie jest podejście realistyczne. Oczywiście można sumować różne poszczególne wydarzenia, ale i tak historycy z pewnością zrobią to dużo lepiej od nas.
Mam zwyczaj korzystać w ciągu roku z kalendarzyka Werbistów, i nie jest to reklama, ale fakt. Kto robi to samo, wie, o czym mówię. Zgrabny mały zeszycik w kolorowej okładce – każdego roku innej, na końcu trochę miejsca na notatki, i kilka krótkich tekstów tematycznych. Oprócz tego sam kalendarz zawiera wszystkie ważne katolickie terminy i święta oraz odnośniki do Pisma Świętego, związane z liturgią w poszczególne dni. Tych kalendarzyków mam już pełną szufladę. Boję się je wyrzucić, bo – choć może trudno w to uwierzyć – czasami sięgam po naprawdę odlegle lata. I odnajduję tam poszukiwaną informację.
Właśnie skończył się „niebieski” rok 2016, a zaczął pomarańczowy rok 2017. W połowie grudnia byłam na okresowej kontroli lekarskiej, następną kontrolę lekarz wyznaczył za rok. Poszłam do okienka w recepcji i mówię, że mam się zjawić za rok. Czy mogę się już dziś zapisać? Pani potwierdziła, że mogę. Wyznaczona data to 10 grudnia 2017 roku. I tak sobie pomyślałam – jakim to ja jestem szczęśliwym człowiekiem, w moim wieku, że mam plany na cały następny rok.
Photo credit: DafneCholet via Foter.com / CC BY
Leave a Reply