Mama to taka bardzo romantyczna osoba jest. Wzrusza się mniej więcej co dziesięć minut, a źródłem wzruszeń może być dosłownie wszystko, od poezji po zapach gotującego się rosołu. Kiedy Mama ogląda komedie romantyczne, na widok szczęścia głównych bohaterów brylantowe łzy mglą mamine źrenice; Mama ociera ukradkiem załzawione oczy i udaje, że nic jej nie rusza oraz że jest twarda jak Chuck Norris, Strażnik Teksasu, ale i tak wszyscy widzą, jak jest. Mama od zawsze chciałaby wieść życie romantyczne, takie piękne, kolorowe i instagramowe: promienny uśmiech, promienny dom, promienny ogród. Mama zwykle miewa też entuzjastycznie hurraoptymistyczne nastawienie do życia, tak jakby otoczona była magicznym polem siłowym, które osłoni ją od wszelkiego złego. Mama wie, że takich jak Mama jest legion. Byłoby to nawet zabawne, gdyby nie jeden drobny szczegół. Nie da się tak żyć.
Nie da się tak żyć. Życie nie wygląda jak zdjęcia z ulubionego bloga, nawet te z bloga Mamy z Dużego Domu… Życie jest piękniejsze i bogatsze niż najpiękniejsze nawet fejsbukowe posty i blogowe stylizacje. Mama nagle odkryła, że wiele osób wokół niej cierpi z powodu jakiegoś poczucia niedostateczności i niewystarczalności, którego źródło bije gdzieś w internetach, a które serwują ludziom jakieś wyimaginowane standardy życiowe jako obowiązującą normę. Nasze oczy pasą się wizerunkami tego wszystkiego, co powinniśmy mieć, aby dostąpić pełni szczęścia. Mama nie jest inna, też zapełnia po brzegi wirtualne koszyki rzeczami, których i tak nigdy nie kupi, bo za co. To, swoją drogą, jest jakiś sposób na rozładowanie tych materialistycznych i minimalistycznych pożądań. Jak coś włożysz do koszyka to prawie kupiłaś, a jak prawie kupiłaś, to prawie masz, a jak prawie masz, to możesz wszystko skasować jednym klikiem. Mama zna wiele osób, które są głęboko nieszczęśliwe nie mogąc kupić tego wszystkiego, co by chciały, ponieważ dla nich ich wartość jako osób wyraża się tym, co mają. Co mogą pokazać. Gdzie mogą pojechać. Czym się bawią ich dzieci. W co są ubrane. I tak dalej, i tak dalej. Mama bardzo im współczuje, bo to musi być niewyobrażalnie smutne, takie życie w poczuciu bycia gorszym niż inni. Kiedy Mamie już bardzo doskwiera jakiś brak, na przykład niemożność podróżowania po szerokim świecie, to powtarza sobie, że wszystko i tak pozwiedza sobie po zmartwychwstaniu, na spokojnie i tak dokładnie, jak tylko będzie chciała. Perspektywa eschatologiczna jest bardzo dobra na tęsknoty ciała, stawia człowieka do pionu. Mama też poleca wyrobić w sobie takie franciszkańskie poczucie wdzięcznego zdziwienia. Mama to praktykuje z sukcesem od lat i jej lista rzeczy za które jest wdzięczna wydłuża się w nieskończoność. Pamiętacie Pollyannę i jej grę w zadowolenie? No właśnie. Im jest trudniej, tym większa zabawa.
Ostatnimi czasy Mama otrzymuje sporo sygnałów od szeroko pojętego otoczenia, jaka to w porównaniu do każdej innej rodziny, dużodomowa rodzina jest cudowna, fantastyczna i po prostu Pan Bóg tylko przez zwykłe roztargnienie nie zabrał jeszcze nas wszystkich żywcem do nieba. A że Mama to taka no wiecie, najpiękniejsza z całej wsi. A że Tata to taki normalnie model ojcostwa, no po prostu tylko odlew zrobić i powielać. A że dzieci to ciu ciu, takie grzeczniutkie i same piątki w pyszczkach przynoszą. A że tacy wielopokoleniowi hipsterzy, z dzióbków sobie piją i słowicze trele od rana zapodają. Jakby to powiedzieć… cytując klasyka “rzecz nie polega na prawdzie”. Mama oczywiście wybiera do publikacji te najładniejsze zdjęcia, ale jest, jak jest. Duży Dom każdego ranka budzi się do nowej walki. Tak, każdego dnia walczymy sami ze sobą, ze swoim egoizmem, ze swoim zmęczeniem, ze swoją słabością, ze swoją wściekłością. Walczymy o to, żeby wychodzić sobie nawzajem na przeciw, w swoich potrzebach. Walczymy o to, żeby pomimo własnych obowiązków, ulżyć czy pomóc drugiej osobie. Walczymy dlatego, że się kochamy. Gdybyśmy przestali walczyć, zjadłyby nas wzajemne pretensje i żale, że ty tyle, a ja tyle. Te pretensje i żale i tak w nas są, nieraz wylewają się brudną strugą i chlustają na wszystkie możliwe ściany, ale staramy się. Walczymy, nieraz kosztem własnego upokorzenia. Jednak warto trochę stracić, żeby wiele zyskać. Mama czytała ostatnio na pewnym bardzo znanym blogu, przy okazji jakiegoś obiadowego przepisu, wynurzenia na temat tradycyjnej rodziny. Jak wiadomo, tradycyjna rodzina to taka, w której zniewolona kobieta gotuje mężowi obiady, prasuje koszule, podaje piwo, sprząta jego brudy, a wieczorem, jak to obrazowo zostało ujęte “rozkłada nogi”. Mama się zastanawia, skąd ludzie biorą taki obraz rodziny. Dlaczego dla tak wielu kobiet, tradycyjny znaczy patologiczny? Rodzina tradycyjna to rodzina patologiczna, a rodzina nowoczesna, to rodzina szanująca się, bo ma na ścianie grafik obowiązków, a na dodatek mąż myje podłogę. No cóż, Duży Dom osłania swoim dachem rodzinę jak najbardziej tradycyjną, wielodzietną i wielopokoleniową, w której każdy zna swoje miejsce, jest świadomy swoich praw i obowiązków wynikających zarówno z założenia rodziny, jak i bycia jej członkiem i w której każdy, dosyć regularnie, myje podłogę. Tak więc Mama prosi, żeby nie kanonizować Dużego Domu przed czasem, i żeby dać szansę swojej własnej komórce społecznej. Każdy z nas ma najlepszą rodzinę, jaką mógłby mieć. Wszelkie porównania i stereotypy należy jak najszybciej porzucić, wyrzucić, zakopać i do nich nie wracać. Niech żyje tradycja.
Poza tym – niech żyją wakacje.
Photo credit: Foter.com
Leave a Reply