Jeśli twój współmałżonek nie jest już aniołem, to weź część winy na siebie i razem zacznijcie naprawiać małżeństwo. Miłość powróci, choć zapewne w dojrzalszej postaci.
Polska i tak jest jedną z oaz względnego spokoju. Rozwodem kończy się „zaledwie” co trzecie małżeństwo. Co w takim razie mają mówić mieszkańcy Austrii, Belgii, Biłorusi, Czech, Estonii, Francji, Hiszpanii, Liechtensteinu, Litwy, Luksemburga, Łotwy, Norwegii, Portugalii, Rosji, Stanów Zjednoczonych, Szwajcarii, Ukrainy czy Węgier, gdzie ten odsetek przekracza już połowę, a w niektórych przypadkach dobiega 70%? A jednak powiedzmy zdecydowanie: owe polskie 356 rozwodów na 1000 zawartych małżeństw (dane z 2015 r.) to nadal… o 35,6% za dużo. Wie to każde z blisko 100 tys. dzieci, którym wskutek rozwodu rodziców w 2015 r. zawalił się świat.
Zaszła pomyłka?
W dniu ślubu twierdzą, że kochają się do szaleństwa i nie mogą bez siebie żyć. Patrzą w przyszłość z hurraoptymizmem, snują plany, jak to razem będzie cudownie. A potem… Przychodzi życie z blaskami i radościami, ale też i z trudnościami, z twardym „nie” dla obustronnego egoizmu. Mijają lata, najczęściej od pięciu do dziewięciu (dane GUS z 2015 r.), czasem tylko miesiące, i… z równym przekonaniem mówią, że się pomylili, że to dalej nie ma sensu. Pędzą więc do sądu z pozwami rozwodowymi, a ci, którzy byli świadkami ich szczęścia w dniu ślubu, zachodzą w głowę: „Co się stało? Czego tu zabrakło? Jak się przed tym uchronić?”. I dochodzą do wniosku, że „jeśli tak ma się sprawa człowieka z żoną, to nie warto się żenić” (Mt 19, 10).
Ale tu chodzi o coś więcej niż tylko uniknięcie rozwodu. To zaledwie program minimum. A co z małżeństwami, które trwają głównie na papierze, siłą rozpędu? Co z tymi, w których panuje „chłód po szczyty Alp i tylko tli się żal?”. Wegetują „bez snów i potrzeb (…) i żyją tak jak z cieniem cień, martwi o każdy dzień”. Między nimi „nie ma nic, choć jeszcze śpią pod wspólnym niebem”. Tak, to Jacek Cygan, autor tekstu piosenki Ryszarda Rynkowskiego („Bez miłości”), w poetycki sposób pomaga nam nazwać problem po imieniu.
Czy tu zaszła jakaś pomyłka? Czy ulegli złudzeniu, zachwycając się sobą i odczytując jako miłość to, co było w nich w owych zamierzchłych czasach, gdy „on za nią mógł do ognia wejść?”. „Co z nimi stało się?!” – pytamy z poczuciem bezsilności, od którego krótka już droga do oskarżeń: „więc jeśli Bóg ich przyszłość znał, czemu z ich dróg ten węzeł splótł?”.
Miłości nie oddamy!
Pan Bóg akurat jest tu, jak zwykle, całkowicie niewinny. To ludzie zawalili sprawę, bo myśleli, że zdobyli „to” raz na zawsze. Dopuścili do swojego związku rutynę i nudę. Zapomnieli, że dorobkiewiczostwem nie da się nakarmić ani oszukać aspiracji i potrzeb duszy. Przestali (a może nigdy nie zaczęli?) prosić RAZEM Boga, aby ich umacniał we wzajemnej miłości, podtrzymywał w chwilach słabości. Nie leczyli w sakramencie pojednania swojej skłonności do egoizmu, nie przyjmowali Eucharystii, aby zmieniać kierunek myślenia z „ja” na „ty” i „my”. On wszedł w rozdeptane kapcie, przeważnie siedzi przed telewizorem z puszką piwa; ona snuje się po domu w papilotach, z papierosem w kąciku warg. Dawne czułe słowa zostały wyparte przez suche komunikaty. Na randce ostatni raz byli dwa miesiące po ślubie. Coraz mniej od siebie oczekują, coraz mniej się spodziewają. Błysk w oku pojawia się jedynie na widok koleżanki w pracy: wystrojonej, pachnącej perfumami, kuszącej, tak różnej od tej kobiety, z którą on mieszka pod jednym dachem i dla której już nawet nie stara się wciągać brzucha.
Miłości nie da się zdobyć raz na zawsze, a potem już tylko „święty spokój”. O miłość trzeba codziennie walczyć. Tak, dosłownie: walczyć. Parafrazując powojenne hasło polskich komunistów, należałoby powiedzieć: „Miłości raz zdobytej nie oddamy nigdy!”.
Lepiej zapobiegać
Jak dbać o miłość małżeńską? Jak ją podtrzymywać, odświeżać? Oto garść rad – nie wziętych z sufitu, lecz z praktyki codzienności:
* Wspominaj często tę chwilę, kiedy coś w tobie drgnęło i przez myśl ci przeszło: „To on! To ona!”.
* Przypomnij sobie słowa przysięgi małżeńskiej oraz powody, dla których przeszła ci przez gardło.
* Żyj w łasce uświęcającej. Spowiadaj się regularnie, a już zawsze natychmiast po popełnieniu grzechu ciężkiego.
* Módl się regularnie. Módlcie się też razem. Proście o siły do podtrzymywania waszej miłości.
* Pracuj nad sobą, wykorzeniaj wady, wymagaj najpierw od siebie.
* Spędzajcie ze sobą możliwie dużo czasu. Rozmawiajcie, dzielcie się tym, co dla was ważne.
* Razem ustalajcie cele, które chcecie osiągnąć.
* Miejcie wspólne zainteresowania i pasje.
* Wybaczajcie sobie, i to możliwie najsprawniej.
* Chodźcie regularnie na randki.
* Okazujcie sobie czułość, cieszcie się waszym pożyciem małżeńskim, dbajcie o wygląd, dobre maniery.
Jak zbudować małżeński szpitalik?
Pewnego dnia nagle zauważacie, że wasze małżeństwo jest w złym stanie, wręcz w ruinie, jednak chcecie o nie walczyć, ratować. Co robić?
Zatrzymajcie się. Znajdźcie więcej czasu i miejsce sprzyjające rozmowie. Usiądźcie. Zanim rozpoczniecie rozmowę, pomódlcie się. Gwarantujemy, że to się przyda, bo zły duch zrobi wszystko, wykorzysta każdą waszą słabość, by zdusić w zarodku tę szansę uzdrowienia waszego związku. Niech najpierw mówi jedno z was, potem drugie. W żadnym wypadku nie przerywajcie sobie!
Ułóżcie plan naprawy waszej relacji. Z góry przyjmijcie, że będziecie się potykać, ale za każdym razem podniesiecie się i zaczniecie od nowa. Pod żadnym pozorem nie traćcie wiary w dobrą wolę drugiej strony! Pojedźcie na rekolekcje dla małżeństw przeżywających kryzys. Stopniowo zacznijcie stosować przytoczone wyżej rady, przeznaczone dla tych, którzy nie muszą leczyć, bo zapobiegali…
Ona lub on jest jak diabeł? Twoim zdaniem jest już tak źle? Ale lata świetlne temu wydawało ci się, że widzisz anioła? To uznaj swoją współodpowiedzialność za tę przemianę. To duża sztuka – z „anioła” zrobić „diabła”. Na szczęście jednak w tym przypadku jest to proces odwracalny. Dla Boga nie ma nic niemożliwego. Uchwyć się z całych sił Jego łaski i zacznij się zmieniać… Odwagi!
Leave a Reply