Podobno śmiech to zdrowie. A mnie właśnie boli brzuch. Od śmiechu. I kaszel mnie dopadł. A z oczu leją się strumieniami łzy. Ciężko się pisze cokolwiek, bo niewiele przez te potoki widzę… Do takiego opłakanego stanu doprowadził mnie wlasnie mój syn. Lat trzy. Z malutkim kawałkiem.
Siedzieliśmy wszyscy przy dość późnym obiedzie. Wyjątkowo jedzą wszyscy. Tzn. dzieci nie marudzą, nie domagają się nietoperzy do skonsumowania, nie krzyczą, że nie zjedzą. Co na obiad? Wiadomo: naleśniki. Z dodatkiem mąki razowej w cieście naleśnikowym i nadziane kaszą jaglaną wymieszaną z białym serem. Ale że dzieci o kaszy jaglanej nie wiedzą, to wsuwają, że aż miło. Tylko brzoskwinie zaserwowane jako dodatek wzbudzają niechęć córek. Syn pałaszuje. No i przy stole toczy się rozmowa. Tak o wszystkim i o niczym. Ja i mąż od czasu do czasu wzdychamy sobie, że co chwilę któreś coś… A to 'herbatkę poproszę”, a to chusteczkę, a to sok… A od czasu do czasu Michasia wkłada sobie we włosy widelec pełen kaszy wymieszanej z serem. Ponieważ mąż trzyma ją na kolanach, to zachwycony nie jest. Wyciera włosy, wyciera łapki. A panienka się denerwuje, bo następnego kęsa chce już do buziaka włożyć.
Mąż: (półżartem, półserio): Cierpliwości trzeba trochę córeczko…
Szymek: Trzeba nauczyć się cierpliwości tato? – pada pytanie, a potem stwierdzenie: Trzeba nauczyć się cierpliwości.
Ale to nie koniec. Teraz syn do ojca się zwraca z uroczym uśmiechem:
– Nauczysz się cierpliwości tato…
Cóż… Popłakałam się. I przepona daje znać o sobie… Córki zjadły i poleciały, a syn zakończył posiłek cudnym „dziękuję bardzo”. Może faktycznie ma rację i cierpliwości nauczymy się my – ja i mąż ?
Leave a Reply