Lany poniedziałek nieodmiennie przypomina mi lata dziecięce. Bo główną atrakcją tego dnia było wzajemne polewanie się wodą. Naturalnie wśród starszych oblewano się wodami kolońskimi, a właściwie ledwie kropiono, może ze względu na koszty. Ale zwykła woda była najłatwiej osiągalna, i tylko chodziło o odpowiednie naczynia. Od jajeczek plastikowych, przez wodne pistolety, aż po – wiaderka i wiadra. W poniedziałek wielkanocny starałam się w młodości nie wychodzić z domu, bo panicznie się bałam tego oblewania, a wtedy szczególnie panienki były narażone na taką agresję. Ale i sama bywałam nie bez winy i potrafiłam brać udział w polewaniu przechodniów z okien wyższych budynków.
Lecz śmigus-dungus najbardziej wiąże się z pobytami na wsi, razem z rodzicami. Przeważnie u dziadków. Wiosna nigdzie piękniej nie pachnie, jak na polskiej wsi. Przeważnie jest już dość zielono, a nawet kolorowo, a i słońce jakby jaśniej świeci. To na wsi widać dokładnie, jak wypada się ubrać do kościoła. Może dlatego, że wiejskie codzienne ubrania są bardziej zwyczajne i robocze,, niż codziennie stroje w mieście. I dzięki temu jest większy kontrast.
Ciekawe są obyczaje wielkanocne na świecie. Ale poniedziałek wielkanocny i to lanie wodą to spuścizna pogańska u Słowian, i uprawiana w Polsce oraz najwyżej u niektórych naszych sąsiadów. Ale – jak mi się wydaje – wylewanie wody na ludzkie głowy stało się obecnie nową świecką tradycją. Albo zwykłą ludzką potrzebą.
„Kochane Życie” w Familijnej Jedynce, pr. I PR. Zapraszamy do słuchania!
Nie lubię tej tradycji i najchętniej zakazałabym polewania się wodą. Pamiętam, jak 30 lat temu banda wyrostków wlała nam do samochodu dwa wiadra wody. Koszmar…