Intensywnie pracuję nad wychowaniem córek. Mam ich pięć, więc jest nad czym. Szczególną wagę przykładam do impregnowania ich przed głupotami tego świata, przed pogaństwem. Być może bywam nawet zbyt ostrożna… Dzieci płakały, gdy oświadczyłam, że nie będzie Gwiazdki – póki nie zrozumiały, że za to będzie Boże Narodzenie. Martwiły się usłyszawszy, że święty Mikołaj jest w Niebie, a nie w Laponii – póki nie wyjaśniłam, że ma wielu pomocników, którzy zadbają, by prezenty dotarły na czas. Nieporozumienia wynikające ze zderzenia świeckiego obrazu świata, który wyłania się z filmów, książeczek i opowiastek dla dzieci oraz Bożego świata, w którym dążenie do świętości jest celem, zdarzają się często.
Pracujemy cierpliwie, żyjąc w przekonaniu, że „czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”. Chcemy z mężem nasze córki tak wychować, by w drodze do Nieba nie dawały się głupotom „tego świata”. W myśl tej idei z radością powitałam pragnienie śpiewania w kościelnej scholi wyrażone przez dziecko. Od kilku miesięcy córcia chodzi do szkoły muzycznej i czasem przynosi stamtąd żądania oraz pretensje. Związane są one głównie z nowonarodzonymi potrzebami, których nie było, póki dziecko nie dostrzegło, na przykład, tabletu u koleżanki. Pewnego razu miałyśmy poważną rozmowę, gdy córka spytała mnie o znak z zodiaku (jak się okazało, odpowiedź: „my jesteśmy spod znaku Krzyża” nie jest wystarczająca dla upartej ośmiolatki). Schola to dobre miejsce, pomyślałam, córcia pozna tam inne dzieci, a kto śpiewa – dwa razy się modli. Córcia zmądrzeje.
Po miesiącu gorliwej nauki córcia przychodzi po Mszy z pytaniem: „Kiedy przyjdzie do nas zając?” Jaki zając? Zachodzę w głowę. Zając?… Zając? Chwila, moment… „A po co ma przyjść zając?” pytam podejrzliwie. „Bo on przynosi prezenty!” No niech mnie drzwi ścisną! Tłumaczę dziecku, że tradycja zająca przynoszącego prezenty nie pochodzi z naszego regionu; że choć niektórzy ją kultywują, to jest świecka i Ci, którzy ją kultywują, to ludzie nie dostrzegający prawdziwego znaczenia tych Świąt. W Wielkanoc przychodzi do nas Jezus Chrystus Zmartwychwstały, a nie zając. Oczywiście – rzucam grochem o ścianę. „Siostra powiedziała, że do wszystkich przychodzi zając!” głos córki jest pełen pretensji a w oczach łzy. „Siostra na scholi?” – upewniłam się. Drzwi powinny ścisnąć siostrzyczkę, nie mnie.
Długo i cierpliwie tłumaczyłam, po raz kolejny, jakie symbole Wielkanocnych Świąt są dla nas ważne. Opowiedziałam, znowu, o Baranku. Zdecydowanie oprotestowałam nieszczęsnego zająca. Cóż wspólnego ze świętem Zmartwychwstania ma zając przynoszący dzieciom prezenty? Gdzie tu znak Zmartwychwstania? Czemu miałoby to służyć? Zupełnie pogański zwyczaj, kultywowany chyba przez ludzi, którzy nie posiadając bliskiej relacji z Bogiem muszą jakoś urozmaicić dziecku dziwne i smutne święto. Trudne, bo towarzyszy mu czuwanie w nocy i poranne wstawanie lub w przypadku świeckiego obchodzenia świąt – dzielenie się jajkiem. Pewnie dlatego rodzice starają się, żeby to jajko było chociaż z czekolady. Moi rodzice zabierali mnie co roku na całonocne czuwanie, w przygotowaniach do tych Świąt czuło się w domu niezwykłą powagę, a obchodzone były z radością i śpiewem. „Alleluja” brzmiało donośnie i radośnie! Hymn na Paschę do dziś jest moim ukochanym śpiewem, który nucę przez cały okres Wielkanocny. Słowa Orędzia Paschalnego zawsze wywołują wzruszenie do łez, a głos drży, gdy śpiewam, powtarzając wersety po prezbiterze. Tymczasem moja rodzona córka w tym roku postanowiła czekać na zająca, który przynosi prezenty, bo tak jej powiedziała siostra zakonna na scholi.
Pogaństwo wdziera się w nasze życie i kradnie nasze dzieci. Nie ma przed nim kryjówki. Jedynym ratunkiem jest mocna wiara, głęboka relacja z Bogiem. Prawdziwa religijność, wyraźne, mocno zaznaczone chrześcijańskie świętowanie. Czas pokaże, czy nasze życie takie jest. Czas oraz rosnące dzieci. Obym umiała przekazać to, co sama tak mocno przeżywam.
jak dla mnie to zbyt radykalne podejścia jak do ośmiolatki, niech sobie myśli, że zając co to komu szkodzi…
Jeżeli chodzi o moją osobistą opinię (która pomimo mojego licealnego wieku może nadal być wartościowa), to mam takie dziwne przeczucie, że z powodu Pani radykalizmu, niewątpliwie popartego także głęboką wiarą i szczerymi chęciami, to efekt może być przeciwny od zamierzonego. Zamiast szacunku dla kultury i tradycji oraz miłości do Miłości, będzie (być może) widzieć w Pani „ciemnogród” i kobietę, która zamiast kochać swoje dzieci, zakazuje im wszystkiego co najlepsze: minikomputerów pełnych śmiesznie skaczących postaci, kolorowej, bajkowej telewizji czy odtwarzaczy muzyki. Zamiast tego książki (z cenzurą totalną [Nie „Harry Potter” czy książki Piekary, które pomagają ukształtować swoje poglądy na temat wiary, Kościoła, kochającego Boga]), spacery po polu i inne czynności, na które jako młody człowiek, który świeżo wyfrunie spod maminego klosza, będzie patrzył z odrazą po tym, jak zachłyśnie się wolnością oraz, nie ukrywajmy, „wolnością”. Do tego edukacja domowa, która chroni przed kłamstwem, głupotą i zboczeniem, jednak sprawia także, że dziecko widzi Panią ciągle. I ciągle. I ciągle. Ja wiem, że nie wyszłoby mi na dobre, a także mojej relacji z Miłością, posiadanie takiej matki, jaką na pierwszy rzut oka wydaje się być Pani.
Ja nie chcę być niemiły. Chcę tylko wyrazić swoją opinię. Od tego są komentarze.