A Ziemia toczy, toczy swój garb uroczy; toczy się, toczy się czas. Przewirowaliśmy w kolorowym kalejdoskopie świąteczno-noworocznym i wylądowaliśmy w samym środku-środeczku zimy. Ciemności nadal kryją co prawda naszą polską ziemię, ale przesilenie już nastąpiło, dnia co dzień przybywa i powolutku turlamy się ku wiośnie. Grunt rozmarza, cebulaki gremialnie i odważnie wystawiają zielone czubeczki, pączki na forsycjach już drżą w posadach. Człowieka, zwłaszcza, jeśli jest on kobietą, też coś zaczyna swędzieć w palce – coś by się tak pozmieniało, zmalowało, przemeblowało, poukładało i powyrzucało. Na fali tego swędzenia, Mama obejrzała sobie na ulubionym Netflixie serial o sprzątaniu, ze słynną japońską sprzątaczką (można tak powiedzieć???) Mari Kondo na czele. Wiadomo od dawna, że Japonia daje światu wszystko, co najlepsze: suszi, naukowców, sprzęt RTV, samochody, a ostatnio dała nam Mari Kondo, która uczy ludzi, jak porządkować swoją przestrzeń.
Tych, którzy nie wiedzą jeszcze, kto zacz, Mama spieszy poinformować, że Mari Kondo to gigant coachingu, który kryje się się pod postacią filigranowej Japoneczki o urodzie laleczki Kokeshi. Jednak laleczka, nie laleczka, Mari, choć zaledwie trzydziestoczteroletnia, jest międzynarodową sławą – specjalistką od porządków. Wynalazła nowatorską metodę składania ubrań zwaną KonMari ( którą, notabene, Mama bardzo poleca, jako że stosuje ją już od jakichś dwóch czy trzech lat), oraz napisała cztery książki, które stały się bestselerami na całym, calutkim świecie. TU możecie obejrzeć trailer netflixowskiego serialu i mniej więcej zorientować się, o co chodzi. Mamie Mari Kondo przypomina – odrobinę, odrobinę – Mary Poppins, bo tak jak ona, wnosi do zwykłego sprzątania pewną aurę baśniowości. Tak jak Mary Poppins szukała we wszystkim pierwiastka zabawy, Mari pyta swoich klientów o iskierkę radości – „does it spark joy to you?” to jej flagowe pytanie. Popatrzcie tylko na filmową Mary Poppins. Coś w tym jest, prawda?
Wiemy o tym, że nasza zachodnia cywilizacja, w której wszyscy mają dostęp do wszystkiego, dzięki systemowi płatniczych kart debetowych i kredytowych, staje się w szybkim tempie cywilizacją kompulsywnych posiadaczy i zbieraczy, którzy kupują wciąż i wciąż nowe rzeczy tylko dlatego, że mogą. Ludzie wydają góry pieniędzy, których de facto nie mają, na kompletny chłam tylko dlatego, że jest na wyprzedaży albo mają akurat taki kaprys. Efekt jest taki, że stajemy się też cywilizacją bałaganiarzy i śmieciarzy, bo mamy wszystkiego za dużo: mebli, ubrań, zabawek, komputerów, samochodów, telewizorów i jedzenia. Serial z Mari w jakiś sposób dokumentuje to smutne zjawisko, ponieważ sprzatająca japońska czarodziejka pojawia się w domach ludzi, którzy pogubili się w lesie rzeczy. Mama nie mogła uwierzyć własnym oczom, kiedy pojawiły się przed nią na ekranie domy ludzi, którzy zgodzili się na udział w filmie. Takiej ilości gratów i szmat skumulowanych pod jednym dachem Mama nie widziała nigdy w życiu. Bardzo ciekawie było obserwować, jak bałagan wpływa negatywnie na relacje pomiędzy osobami zamieszkującymi ten sam dom. Nieporządek zewnętrzny wkrada się podstępnie pomiędzy mężów i żony, rodziców i dzieci – bez wyjątku, powodując nieporządek wewnętrzny, czyli napięcia, wzajemne pretensje, kłótnie, awantury albo ciche dni. Domowe graciarnie, jak jakieś wampiry, wysysają nie tylko romantyczność z tych związków, ale także każdy przejaw życia. Bardzo znamienny jest fakt, że prawie wszyscy bohaterowie tego serialu weszli w swoje małżeństwa nie mając pojęcia, jak powinno się nad związkiem pracować. Mama miała wrażenie, że nad ich domami wyświetla sie hasło „jakoś to będzie” wymiennie z „samo się zrobi”. Pojawienie się dzieci tylko pogarsza sprawy, bo powiększa już istniejący bałagan. Mama wyraźnie widziała swoim okiem doświadczonej mężatki, że co najmniej dwa biorące w programie udział małżeństwa są na krawędzi rozwodu. Aż tu nagle, jak jakaś wróżka – czarodziejka pojawiła się Mari Kondo i – na pozór czy naprawdę? – naprawiła wszystko. Mari podnosi porządkowanie przestrzeni do rangi filozofii i stylu życia. Jest to bardzo prościutka filozofia, której osią jest przekonanie, że jeśli twoje życie się nie klei, jesteś wiecznie zdenerwowany i czujesz, że tracisz kompletnie kontrolę nad rzeczywistością, to uporządkowanie przestrzeni w której przebywasz, pomoże ci uporządkować twoje życie, ustalić priorytety i pozbyć tego, co zawadza. Ta myśl od wieków już dominuje w Maminym światopoglądzie, ponieważ Mama jako typ wybitnie chaotyczny i niesystematyczny odkryła, jako młoda wiochna, że porządek wokół niej pomaga jej na poukładanie wewnętrzne. Posprzątanie szuflady z bielizną działa jak magia, bo sprawia, że całość wygląda ładnie, a piękno budzi w człowieku radość, a radość pozytywnie działa na wszelkie relacje, a dobre relacje powodują, że chętniej wykonuje się swoje obowiązki, jakkolwiek byłyby niemiłe. Tak więc ułożone majtki i biustonosze mają decydujący wpływ na losy świata. Drobne rzeczy są najważniejsze. Mari jest urocza, kiedy wita się z nowym domem, do którego wchodzi. Wybiera sobie miejsce w którym klęka na sposób japoński i w chwili medytacyjnej ciszy nawiązuje kontakt z domem, dziękując mu za to, że swoim dachem i ścianami ochrania swoich mieszkańców. Mama pomyślała sobie, że jakkolwiek dziwny to może być obyczaj, to jednak uczy tych ludzi, którzy mają wszystko i są mieszkańcami – beneficjentami Krainy Obfitości, jak ważna jest wdzięczność za to, co się ma i wobec tego, co się ma. Kiedy posiada się dom, o który się dba, naprawia dach, czyści rynny i kominy, myje okna i drzwi, maluje ściany, myje wannę i podłogę, to przez te zwykłe czynności nawiązuje się z nim prawdziwa więź i po prostu zaczyna się kochać to miejsce, a ono odpowiada tym samym. Zwykły budynek mieszkalny czy typowe mieszkanie w bloku stają się ukochanymi gniazdami rodzinnymi z którymi trudno się rozstać. Ponadto, jeśli dbamy o nasze rodzinne gniazdko razem, ale tak naprawdę razem, bez wypominania czy pseudo partnerskich kłótni, to w naturalny sposób nawiązujemy ze sobą tę przyjacielską więź, która jest tak ważna w każdej relacji, a szczególnie małżeńskiej. Pięknie to widać zwłaszcza w pierwszym odcinku serialu, w którym oglądamy młodą rodzinę w stanie rozkładu – dwoje maleńkich dzieci, himalaje gratów w każdym pomieszczeniu i małżeństwo, które już w zasadzie przestało ze sobą rozmawiać. Pod koniec całego procesu porządkowania żona, oprowadzając Mari po prawie wysprzątanym domu, mówi, że ma wrażenie, jakby się wreszcie obudziła.- Czuję się cudownie – potwornie zmęczona, to prawda, ale pomimo tego zmęczenia, czuję się jak nowo narodzona. I wiesz, Mari, co jeszcze się wydarzyło? Nawet pomiędzy mną a Kevinem (mężem) coś zaczęło się zmieniać, jest między nami inaczej. Kevin na nowo stał się uroczy i romantyczny, jak dawniej. Ciekawe, prawda? Wspólne działanie ku wspólnemu dobru podsyciło gasnący ogień uczucia, które kiedyś ich pociągnęło ku sobie i połączyło na zawsze.
Tajemnicze sprzężenie pomiędzy tym, co nas otacza, a tym, jacy jesteśmy, czy też jacy stajemy się pod wpływem naszego otoczenia. Jak ważne jest środowisko, którym się otaczamy, w którym przebywamy. Jak ważne jest, czy dom, który nazywamy swoim, jest miejscem, do którego chce się wracać; do którego się tęskni i który sprawia, że czujemy się w nim bezpiecznie. Ten krótki serial z Marie Kondo pokazuje nam, że aby w małżeństwie i rodzinie działo się dobrze, musimy pracować ramię w ramię. Uświadamia nam także, że musimy wyrobić w sobie trudną, ale zdrową dyscyplinę w posiadaniu, ograniczyć swoje zachcianki. Mieć tylko to, co konieczne do życia i nic ponadto. Mama nie ma tu na myśli jakiejś kompletnej ascezy w rodzaju maty do spania, jednej pary spodni i czajnika, bo wszystko inne to zbytek, ALE czy naprawdę musisz mieć telewizor w każdym pokoju? Czy rzeczywiście stać was na kolejnego iPhona w rodzinie? Czy koniecznie jest ci potrzebny robot kuchenny za dwa i pół tysiąca, skoro ten który masz teraz służy ci wiernie i dobrze? I tak dalej, i tak dalej. Stare, dobre hasełko „bardziej być niż mieć” jest nadal aktualne, może nawet bardziej niż kiedyś.
Czego jeszcze uczy nas Mari Kondo? Ano tego, że dobrze jest, kiedy każda rzecz ma swoje miejsce i dobrze jest wszystko od razu odkładać na to miejsce. Mari wkłada dużo czułości w odkładanie rzeczy tam, gdzie powinny być. Uczy, jak składać ubrania, bieliznę i skarpetki, aby się nie niszczyły i długo mogły nam służyć. Pokazuje, że warto drobiazgi segregować według wielkości oraz funkcji – i wkładać do pudełek i pojemników, zanim umieści się je w szufladach i szafkach. To są naprawdę proste i banalne sprawy, które każdy człowiek powinien wynosić z własnego rodzinnego domu, ale z jakiejś przyczyny nie wynosi. Barbarzyńska kultura bałaganu jako wyrazu prawdziwie wolnej osobowości unieszczęśliwia kolejne pokolenia. Mama już wspominała o instagramowej modzie na tak zwane „nieidealne mamy”. Nieidealne mamy wychowują swoje córki i synów na ludzi, którzy nie będą umieli zapanować nad swoim życiem, bo nie doświadczają w dzieciństwie żadnego rodzaju dyscypliny, żadnych granic. Nieidealne mamy są na tyle uczciwe, że nie wymagają od dzieci tego, czego nie potrafią wymagać od siebie, ale w efekcie pogrążają swoje potomstwo w chaosie przedmiotów, nieuporządkowanych zrywów gorliwości i nie kończącej się prowizorce tymczasowych rozwiązań.
Przykro jest patrzeć na dojrzałe kobiety, żony i matki, które dopiero jako dorosłe osoby muszą się uczyć – i to pod okiem kamer – jak prowadzić dom. Smutny jest widok mężów i ojców, którzy wciąż jeszcze zachowują się jak młodzi chłopcy bez zobowiązań, topiąc swoje zarobki w stu sześćdziesięciu (sic!!!) parach sportowych butów. Wiele osób zaświadcza, że pod wpływem tego serialu, a także książek Mari Kondo, zmieniło swoje życie. Nagle wiele elementów ich rzeczywistości, które nie mogły się ze sobą połączyć, wskoczyło na miejsce, jak dobrze dopasowane klocki. W jednym z odcinków oczekujący dziecka tata oświadcza, że ma nadzieję zachować na resztę dni to nastawienie wobec porządkowania swojej przestrzeni, ponieważ ten styl życia chciałby przekazać swojemu synowi, kiedy ten się już pojawi. Bohaterowie prawie wszystkich odcinków wyrazili tę samą nadzieję, że wszystkie techniki sprzątania, jakich się nauczyli ułatwią im w przyszłości utrzymywanie ich domów w takim porządku i czystości, w jakim pozostawiła je interwencja Mari. – Jestem naprawdę szczęśliwy, uwielbiam tu wracać i po prostu być – podsumował cały proces ten sam młody tata.
Oczywiście harmonijne i szczęśliwe życie ludzkie nie opiera się wyłącznie i nie kończy się jedynie na sprzątaniu i dobrej organizacji. Człowiek jest istotą zbyt cudowną i skomplikowaną, aby wtłoczyć go jedynie w nieustanne pucowanie kafelków w łazience. To, co Mama chciałaby nieudolnie przekazać, pod wpływem Mari Kondo, to proste stwierdzenie, że szczęśliwe życie musi mieć dobry grunt; żyzną glebę, na której będzie w stanie wzrosnąć i wydać dobre owoce. Tym gruntem, glebą i fundamentem jest zwykły porządek, czy to nam się podoba, czy nie. Cały świat toczy się swoim uporządkowanym torem, ustalonym przez jego Twórcę przed wszystkimi wiekami. Wschody i zachody słońca, następstwa pór roku, przewidywalność pewnych procesów – to wszystko daje nam poczucie bezpieczeńtwa, świadomość przewidywalności, której tak bardzo potrzebujemy.
Ten Netflix jednak bywa od czasu do czasu pożyteczną instytucją, prawda? Gwoli jednak uczciwej recenzji Mama spieszy dodać, że serial Tidying Up with Mari Kondo jest typowym produktem polit-poprawnościowym. Wśród rodzin biorących udział w projekcie pojawiają się też rzecz jasna pary homoseksualne, zarówno w wydaniu męskim jak i żeńskim. Ponadto bardzo pracowano nad zachowaniem zasady proporcjonalności, tak więc przed nami przewijają się amerykańskie rodziny o wszelkich kolorach i odcieniach skóry, co akurat w tym przypadku jest bardzo naturalne i wychodzi mocno na plus, jako że pięknie pokazuje braterstwo rodziny ludzkiej w skłonności do bałaganienia i gromadzenia ponad wszelką rozsądną miarę. Na koniec Mama chciałaby jeszcze dodać, że w całym tym serialowym przedsięwzięciu, poza tym, co Mama napisała wyżej, bardzo poruszyły ją dwie rzeczy. Pierwsza z nich jest drobna – otóż jedna z rodzin, jako kluczowy argument usprawiedliwiający ich bałaganiarstwo wysunęła kwestię małych dzieci. – Czy ty masz dzieci, Mari? – zapytali – Tak, mam dwie córeczki, starsza ma dwa latka, młodsza dziesięć miesięcy – No, w takim razie już nie mamy argumentów! Ale jak dajesz sobie radę z tak małymi dziećmi? Co robisz, kiedy rozrzucają rzeczy? – Po prostu je upominam i stawiam granice. Dwulatka umie już składać swoje rzeczy i wie, gdzie powinna je odłożyć. Ludziom na ekranie i Mamie przed ekranem opadły szczęki, z diametralnie różnych powodów. Ludzie na ekranie byli zdziwieni, ba, zszokowani, że dwulatce MOŻNA postawić granice i upomnieć ją, gdy jest niegrzeczna!!! Mama była zdumiona, że Netflix przepuścił tak niepoprawną politycznie kwestię – bardzo być może, że stało się tak dlatego, że wypowiedziała to Japonka, więc więcej trochę jej wolno, jednak. A może puścili to przez nieuwagę, kto wie.
Druga rzecz jest poważniejsza. Czwarty odcinek serialu poświęcony jest życiu po stracie – w tym przypadku po śmierci męża. Bohaterką tego odcinka jest urocza, naprawdę przeurocza wdowa, która mieszka w pięknym, cudownie urządzonym domu. Nigdzie ani śladu niechlujstwa, brudu czy nieporządku. Okazuje się, że pani nie potrafi rozstać się z rzeczami po zmarłym mężu, który był cudownym, radosnym człowiekiem o wielu pasjach, duszą każdego towarzystwa. Owdowiała żona jest tak emocjonalnie związana z każdym przedmiotem, który pozostał po zmarłym, że myśl o pozbyciu się czegokolwiek rani ją tak samo, jak śmierć ukochanego człowieka. Jednocześnie jednak czuje, że nadszedł czas na nowe życie, na pozbycie się wielu rzeczy z przeszłości, które są już zbędne, a które niejako w tejże przeszłości ją więżą. Mari w bardzo delikatny, a jednak stanowczy sposób przeprowadza ją przez ten najtrudniejszy etap żałoby. Pod koniec całego procesu, ta głęboko smutna pani, nagle zaczyna jaśnieć nową radością i nadzieją. Zmarły mąż zamiast jak dotąd być pewnego rodzaju upiorem pamięci wysysającym z żony całą chęć do życia i wszelkie siły, stał się po prostu bardzo ważną i piękną częścią jej życia, która przeminęła, ale która budzi cały czas uśmiech w sercu i dobrą tęsknotę za czasem, który odleciał. Okazało się, że ta osamotniona kobieta ma w sobie dużo więcej siły i determinacji, niż kiedykolwiek przypuszczała. Mari pomogła jej nie tylko fizycznie, ale chyba przede wszystkim emocjonalnie przewietrzyć dom i otworzyć szeroko drzwi na to, co przyniesie przyszłość.
Nadchodzi pora wiosennych porządków, nie zmarnujmy jej. Zbyt wiele od tego zależy.
Photo by pan xiaozhen on Unsplash
Leave a Reply