Flaga Księstwa Monako, podobnie jak flaga Polski, składa się z tych samych barw, tylko ułożonych w odwrotnej kolejności. Czerwień symbolizuje męczeńską krew św. Dewoty, a biel jej dziewiczy stan. Kult tej świętej datuje się w Księstwie od jego zarania i nawet wcześniej, zanim ono powstało. Podczas rozmowy z pewnym emerytowanym ambasadorem Księstwa, zapytałem, jak sądzi, dzięki czemu Księstwu udało się zachować niepodległość na przestrzeni wieków. Bez chwili wahania odpowiedział mi, że to zasługa św. Dewoty.
Kim była ta niezwykła Dziewica i Męczennica? Święta Dewota urodził się około 283 r. w miejscowości Lucciana, poniosła zaś męczeńską śmierć w 304 r. w Marianie, na Korsyce, podczas prześladowań za czasów cesarza Dioklecjana (244-313). Niewiele o niej wiadomo. Prawdopodobnie całe jej życie toczyło się w Marianie na Korsyce. Jako młoda dziewczyna poświęciła się Bogu. Według tradycji w 304 r. pewien donosiciel poinformował władze rzymskie, że Dewota jest chrześcijanką. Została uwięziona, a jej oprawcy starali się wymusić na niej zaparcie się Chrystusa. Kiedy doszli do wniosku, że żadne tortury nie wymogą na niej wyparcia się wiary, wówczas ją zamordowali. Rzymski konsul Barbarus, który rządził wyspą, kazał spalić jej ciało, aby nie było otaczane czcią. Jednakże w nocy zostało ono wykradzione przez pewnego chrześcijanina o imieniu Graziano i prezbitera Benenato, z myślą o chrześcijańskim pogrzebaniu ciała młodej męczennicy. W tym celu postanowili udać się do Afryki. Tradycja głosi, że burza na morzu była tak straszliwa, że nie wiedzieli, w którym kierunku płynąć. Wówczas z ust świętej miał wyfrunąć biały gołąb i wskazać drogę podróżującym. W ten sposób 27 stycznia 312 r. dotarli do miejsca zwanego Galmati. Obecnie jest to dzielnica Condamine w Księstwie Monako. Tam też pochowano ciało świętej, a na jej grobie wybudowano małą kaplicę, która z czasem zamieniła się w kościół.
Bardzo szybko wieść o świętej Dewocie rozniosła się wśród okolicznych mieszkańców, którzy za jej wstawiennictwem otrzymywali wiele łask. Wkrótce sława tego miejsca dotarła do okolicznych krajów, i do jej rodzinnej Korsyki, której również stała się patronką. Jednakże fama, nawet pobożna, przyciąga nie tylko dusze szlachetne, ale i niestety tych, którzy żywią złe zamiary. W 1070 r. grupa marynarzy, skuszona wielką popularnością świętej, postanowiła ukraść jej relikwie i sprzedać je za duże pieniądze. Nawet udało im się wykraść relikwiarz z kościoła, ale kiedy wsiedli do łodzi, pojawił się niespodziewanie silny wiatr, który uniemożliwił im wypłynięcie z zatoki na pełne morze. Bardzo szybko złoczyńcy zostali pochwyceni i relikwie zostały odzyskane, natomiast ich łódź została spalona. Książę Ludwik II, w 1926 r. wprowadził tradycję, że po nabożeństwie w kościele świętej Dewoty, w wigilię uroczystości ku czci świętej męczennicy, przypadającej 27 stycznia, przed kościołem dokonuje się uroczystego spalenia łodzi na pamiątkę odzyskania relikwii. Tak też było i w tym roku. Przed południem była sprawowana Msza św. w kościele św. Dewoty w języku monegaskim. Jest on bardzo podobny do ligurskiego dialektu z północnych Włoch, jednakże na co dzień posługuje się nim niewielu ludzi. Ale jest tutaj pieczołowicie pielęgnowany jako symbol odrębności. Na Mszy św. był J. E. ks. abp Luigi Pezzuto, Nuncjusz Apostolski w Księstwie Monako, J. E. ks. abp Bernard Barsi, arcybiskup Monako, oraz przedstawiciele władz państwowych i miejskich. Wieczorem zaś duchowieństwo i liczni wierni zgromadzili się na nadbrzeżu w oczekiwaniu na łódź z relikwiami. Kiedy łódź przybiła do brzegu został wypuszczony biały gołąb, tak jak w legendzie. A kompania książęcych karabinierów oddała salwę honorową ku czci świętej. Relikwiarz został umieszczony na ozdobnym feretronie, niesionym przez bractwo pokutników w historycznych strojach. Nie zabrakło też i skautów. Po czym procesja ruszyła w stronę kościoła. Po umieszczeniu relikwii w kościele, w niedługim czasie przybył także sam książę Albert II ze swoją małżonką Charlenne i synem Jakubem. Rozpoczęło się uroczyste czuwanie z wystawieniem Najświętszego Sakramentu, przed którym książęca para modliła się na uprzednio przygotowanych klęcznikach. Na zakończenie czuwania arcybiskup Monako dał do ucałowania księciu i jego rodzinie relikwiarz z relikwiami św. Dewoty, a potem pobłogosławił wiernych. Następnie wszyscy udali się na plac przed kościołem, gdzie była już przygotowana łódź. W pogotowiu, na wszelki wypadek, czekali także strażacy. Pierwsi podłożyli ogień książę Albert i jego syn Jakub, potem jego żona i arcybiskup Monako. Kiedy płomienie zaczęły już trawić łódź, książęca para oddaliła się, żegnana owacjami przez swych poddanych. Według tradycji gwoździe pochodzące ze spalonej łodzi mają przynosić szczęście, także wielu ludzi jeszcze czekało, aż z popiołów będzie można wydobyć odrobinę szczęścia. W niedługim czasie, po spaleniu łodzi, w zatoce odbył się pokaz sztucznych ogni ku czci św. Dewoty, w obecności książęcej pary.
Następnego dnia rano uroczysta procesja z relikwiami świętej ruszyła z jej kościoła, który administracyjnie znajduje się w Monte Carlo, w kierunku katedry w Monako. W uroczystej procesji relikwie zostały wniesione do katedry. Kiedy wszyscy zajęli swoje miejsca, do katedry została uroczyście wprowadzona para książęca. Tuż przy ołtarzu dla księcia i jego rodziny przygotowano specjalne loże z klęcznikami. Po Mszy św. ruszyła uroczysta procesja z relikwiami św. Dewoty ulicami Monako. Pierwsza stacja miała miejsce przed pałacem książęcym, który został pobłogosławiony relikwiami, a w specjalnej modlitwie wzywano wstawiennictwa świętej w intencji mieszkańców pałacu, czyli Księcia i jego rodziny. Książę Albert, wraz z żoną i synem, stał w oknie pałacu i uczestniczył w modlitwie, po zakończeniu której pozdrowił serdecznie zgromadzonych. Druga stacja miała miejsce przy murach Monako, na skarpie, skąd błogosławiono i modlono się za całe Księstwo. Ostatnia, trzecia stacja, miała miejsce na schodach katedry, która położona jest na kilkadziesiąt metrów od morza, gdzie pobłogosławiono morze i modlono się za ludzi morza. Pomimo mijających wieków i postępującej sekularyzacji, kult św. Dewoty zrósł się z duszą Monegasków nierozerwalnie i stanowi część ich narodowej tożsamości.
Następnego dnia, bardzo wcześnie rano, miałem udać się w drogę powrotną. W ostatnie popołudnie przed wyjazdem wybrałem się jeszcze na ostatni spacer, aby pomedytować o przeżyciach z ostatnich dni. Nawet jeżeli znajdziesz właściwą chwilę, to jeszcze trzeba znaleźć właściwe miejsce, aby odkryć piękno rzeczy najprostszych. Takim skarbem, który często mijamy nieświadomie, jest zachód słońca. Słońce zachodzi każdego dnia, ale dopiero dzisiaj zatrzymałem się, aby podziwiać ten moment. Byłem w parku, tuż naprzeciw katedry w Monako, czyli nad samym morzem, którego szum zdawał się oznajmiać, że oto za chwilę zacznie się przedstawienie i słońce zniknie z nieboskłonu. Słońce zachodzi majestatycznie, bez pośpiechu, jakby ostatnim dotykiem swoich promieni chciało sprawdzić, czy wszystko jest gotowe do wieczornego spoczynku. Najpiękniejsze zachody słońca są według mnie nad morzem. Co prawda w przypadku Księstwa Monako, zachód znajduje się po stronie budynków, od strony zatoki. Ale mimo to złota tarcza rzuca swój blask na całą taflę morza. Niebo, powoli, na linii horyzontu staje się blade, żółte, czerwone, złote, a nawet różowe. Kolory ciepłe i miłe, które niosą ze sobą pokój i nadzieję, nawet jeżeli dzień mógł być ciężki. Nie tylko niebo, ale i budynki w blasku zachodzącego słońca zmieniają swoją barwę, stając się bardziej przyjazne dla oczu i duszy. To powolne znikanie nie ma w sobie smutku, ponieważ każda sekunda przynosi nowe, ciepłe doświadczenie zmieniającego się światła. Tak jak w życiu patrzymy przed siebie, chociaż pamięć przypomina nam o przeszłości, to jednak pragnienie życia mówi o tym, że przyszłość będzie jeszcze bardziej ciekawa i nie ma co rozpaczać nad rzeczami, które już się wydarzyły. Przychodzi w końcu moment, kiedy słońca już nie ma, ale również nie ma smutku, bo wiesz, że przecież jutro rano obudzi się i znów oświetli ziemię. Jutro też będzie zachód słońca, też będzie okazja na to niezwykłe spotkanie. W tym momencie może przychodzi uczucie zazdrości wobec Małego Księcia, dla którego wystarczyło przesunąć krzesło parę kroków na swojej planecie, aby jeszcze raz podziwiać niezwykłe przedstawienie zachodzącego słońca. Jak sam kiedyś wyznał, któregoś dnia oglądał zachód słońca aż 43 razy. Może któregoś dnia zdarzy się, że – chociaż w różnych miejscach na ziemi – będziemy w tym samym momencie popatrzeć na ten koncert kolorów, który niesie dobre myśli i napełnia serce radością. Niekoniecznie musimy rozmawiać, niekoniecznie musimy wiedzieć o sobie, wystarczy, że będziemy patrzeć w tym samym kierunku, w kierunku słońca. Jak pisał prorok Malachiasz: A dla was, czczących moje Imię, wzejdzie słońce sprawiedliwości (Ml 3, 20). A tym słońcem jest po prostu Jezus Chrystus.
Leave a Reply