To jest to! – pomyślałam, przeczytawszy poniższą informację:
„Syndrom przewlekłego/chronicznego zmęczenia (z angielskiego chronic fatigue syndrome, czyli w skrócie CFS) po raz pierwszy został opisany 20 lat temu. Później Światowa Organizacja Zdrowia uznała syndrom za chorobę krajów wysoko rozwiniętych. Pierwsze objawy przypominają grypę. Osoba chora czuje ból mięśni, kości i stawów, ma katar, dreszcze, bóle głowy oraz gardła. Następnie pojawia się frustracja, stres, problemy z koncentracją, luki pamięci, niepokój, irytacja, bezsenność oraz smutek.
Osoby dotknięte syndromem stają się nadwrażliwe i nadpobudliwe. U pacjentów z zespołem chronicznego zmęczenia zauważyć można, że zaniedbują utrzymywanie kontaktów towarzyskich, tracą zainteresowania. Często przybierają na wadze lub znacznie chudną. Kiedy stan chronicznego zmęczenia utrzymuje się ponad dwa tygodnie, niezbędna jest konsultacja z lekarzem.
Osobami najbardziej podatnymi na występowanie zespołu chronicznego zmęczenia są kobiety między 35 a 40 rokiem życia”
Wszystko się zgadza, no może poza wiekiem, ale te parę lat w górę nie robi chyba różnicy w diagnozie. Właśnie dopadł mnie jakiś stan przypominający grypę. A dodatkowo konieczność działania na normalnych „obrotach” (bo dla mam domowych zwolnień lekarskich w wyniku choroby się nie przewiduje) przyprawia mnie o frustrację, niepokój, irytację i całą resztę. Mąż w pracy, starsze dzieciaki w szkołach i na uczelni, a ty biedna i smutna kobieto musisz zająć się domem. Moje marzenia koncentrują się na wizji szklanki herbaty i ciepłym kocu w który otulona leżę na sofie. Moje myśli odzwierciedlają cała niesprawiedliwość losu, bo: „Panie Boże, gdybym miała dwójkę dzieci zamiast ósemki, gdybym <<normalnie>> pracowała to byłoby zupełnie inaczej”. A tymczasem słowa padające z moich ust to jedynie: „Ignacy zostaw pilota od telewizora, Ignacy nie rwij książki, Ignacy nie ruszaj, nie szarp, nie bierz…”, ale to nic nie zmienia, bo mój dwulatek kompletnie nie rozumie, że dotknął mnie ten straszny SYNDROM.
Mam jeszcze tyle siły, aby odebrać dzwoniący telefon:
-Jestem taka cholernie zmęczona. – to pierwsze słowa, które słyszę w słuchawce wypowiedziane podenerwowanym głosem mojej przyjaciółki.
Ona zmęczona? Przecież jej świat to wszystko to, co przed chwilą widziałam w swojej wyobraźni. Dwoje podrośniętych już dzieci, praca na uczelni, ciekawe zajęcia w ośrodku dla osób dotkniętych autyzmem. Zaczynam się śmiać z siebie, ze swojej głupoty, ze swojej bezsilności wobec wszechogarniającego wszystko i wszystkich syndromu.
-A ty czego rechoczesz? – słyszę oburzone pytanie.
Kiedy się uspokajam i tłumaczę swoje zachowanie, ona stwierdza:
-Lubię z tobą pogadać, moja ty Matko Polko.
-A ja z tobą, moja ty kobieto pracująca. – odpowiadam.
Wpadają dzieciaki:
-Mamo, śnieg, ale fajnie.
-Zgubiłem rękawiczki.
-Co dziś na obiad?
Wszystkie kwestie padają jednocześnie.
-Na obiad nic, bo jestem chora – mówię z ogromnym poczuciem winy, bo skutek syndromu jakim jest brak koncentracji sprawił, że zupełnie zapomniałam o porze przygotowaniu posiłku.
-To super, zamówmy pizzę!
Wraca mąż, spogląda na mój zaczerwieniony nos i przekrwione oczy, zamawia pizzę. Rozanielony Ignacy biega za rodzeństwem. Nawet nasz leniwy kot wyszedł ze swojego kojca…
Syndrom cholernego, o pardon, chronicznego zmęczenia jakby trochę ustąpił. Może jutro będzie lepszy dzień?
Foto: Susannah van der Zaag/Flickr/CC BY-NC-ND 2.0
Leave a Reply