Często i dziś wspominam ludzi, których spotykałam na swojej drodze życia. A ponieważ właśnie rozpoczął się wrzesień, jest to okazja by pochylić się nad tymi, którzy wtłaczali w nasze młode głowiny pierwszą wiedzę, w szkole. A byli to – szeroko rozumiani – nauczyciele. Bo czasem i Pani woźna potrafiła uczyć choćby porządku….
Czy zastanawiamy się czasami, jaki wpływ na nas mieli nasi nauczyciele? Moja wychowawczyni w podstawówce, a były to czasy powojenne, zorganizowała w klasie zespól ludowy i występowaliśmy przy różnych okazjach. Największy problem był ze strojami, naprawdę trzeba było cudów by to jako tako wyglądało. Bufiaste rękawy z aptecznej gazy, korale z jarzębiny… I tym podobnie. Cuda, cuda.
W szkole średniej, już tylko żeńskiej, panował niezły rygor. Ach te obowiązkowe fartuszki granatowe! Zapominalskie uczennice potrafiono odesłać do domu. A same profesorki to też był niezły skład osobliwości. Kochałam szczególnie naszą matematyczkę. I najbardziej lubiłam właśnie jej przedmiot. Tak, tak, matematykę. Bo czasem nasze upodobania i życiowe wybory idą jakby za człowiekiem, który nam odkrywa te nowe horyzonty. Dopiero potem, już w dalszym życiu, okazuje się, że wcale to nie było naszym przeznaczeniem. I otwierają się i inne horyzonty, wraz z latami i kolejnymi nauczycielami. Bo przecież uczymy się wciąż czegoś nowego. I nigdy nie ma końca. Szkoła życia to ciągle otwarta karta. I tylko od nas zależy czy jeszcze czegoś jesteśmy w stanie się nauczyć.
Foto: vazovsky/Flickr/CC BY-SA 2.0
Leave a Reply