Chociaż nadziei trzeba szukać przede wszystkim w samym sobie, to jednak nie zrodzi się ona i nie przetrwa trudnych chwil, kiedy wokół nie będzie osób mocnych nadzieją. Należy o nią dbać, patrzeć z troską, jak kiełkuje, dokarmiać, kiedy się rozwija. Kiedy jednak zaczyna się chwiać, warto rozejrzeć się i patrzeć na tych, którzy nią żyją, budować się ich postawą. Pomóc może nawet dobra historia z happy endem, pozytywna książka lub film, w którym zwycięża miłość, dobro i uczciwość. I chociaż zabiegi te mają wiele stron pozytywnych, to jednak prawdziwa nadzieja wyrasta ze spotkania z drugą osobą. Nadzieja nie jest samotnikiem. Aby zakiełkowała i rozkwitła, potrzebuje kogoś drugiego. Jest to konieczny warunek. Bez obecności ludzi dobrych i wiarygodnych, osób o otwartym i szczerym sercu, wolnych od podejrzliwości i dwuznaczności, którzy nie szukają wyłącznie swojego interesu, ale gotowi są dzielić się tym, co posiadają, wybaczać krzywdy, nie pamiętać o przykrościach, ufnie i z optymizmem spoglądać w przyszłość – moja nadzieja może doznawać wielu pokus. Łatwo może się poddać.
Kto wierzy w Bożą miłość i ufa w Jego opiekę, potrzebuje jeszcze konkretów. Są one konieczne do pełni. Kiedy ktoś nie doświadcza miłości od innych, kiedy nie spotyka się z przebaczeniem i nie jest akceptowany, jego wiara w miłosiernego Boga zostaje wystawiona na ciężką próbę. Człowiek zastanawia się, czy ją pogłębiać, czy raczej z niej zrezygnować, ponieważ kieruje się w stronę ludzkich pewności. Tam, gdzie ludzie rozmawiają ze sobą, pomagają sobie, są dla siebie życzliwi i gotowi się wspierać, nadzieja wzrasta. Niesiony na barkach nadziei, człowiek jest gotów sięgać daleko poza doświadczane obecnie trudności, daleko poza to, co zdaje się stanowić aktualne zagrożenie.
Foto: pixabay
Leave a Reply