I niechaj będą do ostatka
Dwa tchnienia w jedno połączone
Opuści człowiek ojca matkę
I złączy się ze swoją żoną
Niech człek nie dzieli, co złączono
I niechaj, będzie co być miało
Opuści człowiek ojca, matkę
I wzajem będą jednym ciałem
Z Oratorium „Golgota Świętokrzyska”
Połączeni jak sklejone mocno kartki
Boży plan ratunkowy dla małżeństwa, które po przekroczeniu obowiązujących w Raju zasad, stanęło na skraju rozpaczy, jest wyrazem wielkiej miłości Boga do grzesznego człowieka. Jest wyciągniętą pomocną ręką, aby wielki i wspaniały plan naszego Stwórcy dla świata, mający się zrealizować właśnie poprzez rodzinę, nie przepadł.
W naszym kolejnym rozważaniu chcę, abyśmy zajęli się drugim elementem specjalnej instrukcji działania, która w zamierzeniu Boga, jest szansą realizacji Bożych celów wyznaczonych dla małżeństwa. Przypomnijmy, że tylko wcielenie wszystkich trzech etapów owej instrukcji sprawi, że małżonkowie, mimo skutków grzechu pierworodnego, będą mogli osiągnąć wspomniane już cele.
Pierwszym elementem było słowo „opuszczenie” (rodziny pochodzenia) rozumiane jako stworzenie autonomicznego i samodzielnego związku. Drugim krokiem w Bożej instrukcji dla małżeństwa jest tzw. połączenie. Chodzi tu o rzeczywistość wyrażającą w swej istocie ścisłe przylgnięcie do siebie, wręcz sklejenie dwóch części, których próba odłączenia skończyłaby się ich wzajemnym zniszczeniem. To tak jak łączenie ze sobą dwóch kartek przy pomocy silnego kleju. Jeśli jedną się rozerwie, to na każdej z nich pozostanie ślad tego zlepienia, tego związku. Żadna z nich nie będzie już w pełni czysta. Kiedy dwoje ludzi, mężczyzna i kobieta, łączą się ze sobą, to na płaszczyźnie duchowej powstaje właśnie taki silny związek. Stają się oni taką sklejoną jednością.
Termin „połączenie” nie oznacza jednak tylko tego. Nie chodzi tu bowiem jedynie o aspekt psychologiczny czy też tylko dosłowne znaczenie słowa. Istotną rzeczą w zrozumieniu tego terminu będzie poznanie idei, która przez słowo „połączenie” chce coś konkretnego wyrazić. A ponieważ autorem tej idei jest Bóg, warto więc abyśmy szukając pełnego znaczenia tego terminu poznali Jego zamysł.
Adam był sam
Wydarzenia w ogrodzie rajskim dobrze ilustrują na czym ma polegać połączenie się małżonków. Kiedy Bóg stwarzał i porządkował Ziemię, to wszystko cokolwiek zrobił określił mianem: dobre. Trzeciego dnia nawet dwukrotnie powiedział, że to co stworzył jest dobre. Dlatego ortodoksyjni Żydzi biorą ślub właśnie trzeciego dnia, aby Bóg zesłał na nich obfitsze błogosławieństwo. Ale kiedy Bóg stworzył mężczyznę, to według drugiego opisu stworzenia, po umieszczeniu go w ogrodzie Eden, powiedział w pewnym momencie: „Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam”. Dlaczego tak powiedział? Przecież Adam nie był jedynym stworzeniem na ziemi. Przed nim Bóg stworzył cały świat przyrody. Poza tym miał też bardzo blisko siebie Boga. Z Bogiem chodził, z Bogiem rozmawiał. Z tego powodu Adam nie był samotny, ale mimo to był sam. Co było przyczyną tej frustracji?
Adam miał dobrą relację z Bogiem, ale w wyniku różnicy natur, jaka po prostu zachodziła między nim a Stwórcą, istniała ogromna przepaść, większa nawet niż pomiędzy Adamem a zwierzętami. Bóg więc był świadomy tego, że Adam nie do końca jest szczęśliwy, że jest coś czego brakuje Adamowi. I wtedy właśnie powiedział Pan, że nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam. „Uczynię zatem odpowiednią dla niego pomoc”. Przy czym „pomoc” to nie znaczy pomagier czy służący. W języku hebrajskim „pomoc” oznacza „ uzupełnienie, wsparcie”. W ten sposób widzimy jak Bóg interesuje się życiem i szczęściem Adama, ukazuje troskę o swojego przyjaciela – człowieka.
Boży „podstęp”
Bóg jednak nie chce niczego narzucać mężczyźnie. Nie chce, aby stworzona przez Niego kobieta została żoną Adama na siłę, ze względu na Boga. Od początku Stwórca szanuje wybory i wolną wolę człowieka. Obmyśla za to pewien plan, który ma doprowadzić go do sytuacji, w której on sam zauważy i pozna swoją potrzebę, aż w końcu ją wyrazi. Bo kiedy mamy odczuwalną potrzebę, wtedy cieszymy się z jej zaspokojenia. Kiedy nie odczuwamy potrzeby, to wówczas nie bardzo czujemy radość z zaspokojenia jej.
Dlatego Bóg postąpił w następujący sposób: „Ulepiwszy z gleby wszelkie zwierzęta lądowe i wszelkie ptaki powietrzne, Pan Bóg przyprowadził je do mężczyzny, aby przekonać się jaką on da im nazwę. Każde jednak zwierzę które określił mężczyzna otrzymało nazwę istota żywa. I tak mężczyzna dał nazwę wszelkiemu bydłu, ptakom powietrznym, wszelkiemu zwierzęciu polnemu, ale nie znalazła się pomoc odpowiednia dla mężczyzny” (Rdz 2, 19-20). Widzimy więc, że mężczyzna ma nadawać nazwy poszczególnym zwierzętom. A ta czynność posiadała głębokie znaczenie. Nadawanie nazw było po pierwsze oznaką władzy, a po drugie nie polegało tylko na przyklejeniu do kogoś jakiegoś słowa, lecz dotarciu do czyjejś istoty. I dlatego na przykład kiedy czytamy Pismo Święte tak często spotykamy się z sytuacjami zmiany czyjegoś imienia. Bo kiedy odnajdywano nowe powołanie, albo nowe cechy w jakimś człowieku, zmieniano mu imię, np. Abram na Abraham, itd. Wyłowienie istoty łączyło się z nadaniem czy zmianą imienia.
A zatem mężczyzna patrząc na przychodzące do niego zwierzęta stara się dociec kim one są, poszukuje charakterystyki ich natury. I jedyne co przyszło mu do głowy to określenie: „istota żywa”. Istota żywa słoń, istota żywa koń, ale to jest tylko istota żywa, to nie jest ktoś taki jak ja! I wtedy, kiedy mężczyzna nadał nazwy, wydobył ten sens z każdej istoty, która została do niego przyprowadzona, stwierdził, że nie ma tu odpowiedniej pomocy dla niego w sensie uzupełnienia, nie ma wsparcia dla niego. Bo to wszystko co do niego przyszło jest innej natury. To są istoty żywe ale nie jest to ktoś, kto by miał taką samą naturę jak on. I prawdopodobnie wtedy Adam po raz pierwszy odczuł tę swoją samotność. Potrafił ją wyrazić, a wtedy Bóg zaspokoił jego potrzebę stwarzając Ewę. „Wtedy to Pan sprawił, że mężczyzna pogrążył się w głębokim śnie, i gdy spał, wyjął jedno z jego żeber, a miejsce to zapełnił ciałem”(Rdz 2, 21).
Tej samej natury a jednak inna
Jest to zatem oddzielny akt, oddzielny akt stwórczy. Teraz kobieta już nie zostaje wywiedziona z prochu Ziemi, ale zostaje wywiedziona z mężczyzny, a więc jest tą samą naturą, którą był on, naturą ludzką. Jest taka jak on, a jednak inna. „On”, w języku hebrajskim, mężczyzna to „isz”. Isz to jest wszystko to, co jest twarde, stanowcze, silne. Natomiast ona została nazwana niewiastą, została nazwana „iszą”. „Isza” to jest to, co jest miękkie, łagodne, delikatne. Z jednej strony jest to przeciwieństwo, a z drugiej strony uzupełnienie tego co twarde, silne, zdecydowane. I tak Bóg powołał do istnienia kobietę.
Skrzypce Stradivariusa w rękach goryla
Bóg, jak podaje nam Pismo św., przyprowadza kobietę do mężczyzny. Być może miało to charakter bardzo oficjalnego aktu, w czasie oficjalnej ceremonii, co wskazywałoby na to, że zawieranie małżeństwa ma społeczny charakter i powinno być wydarzeniem oficjalnym. I wtedy mężczyzna wykrzykuje z wielką radością słowa uznające kobietę za równą jemu co do natury. „Ta dopiero jest kością z mojej kości, ciałem z mego ciała”. Język polski nie oddaje emocji zawartej w tych słowach, ale to jest ogromna radość. Tak mówią znawcy języka hebrajskiego. To już nie tylko jest istota żywa, ale to jest ktoś taki jak ja, to jest ktoś mojej natury. Ta właśnie będzie nazywaną iszą, bo ta isza właśnie z mężczyzny została wzięta.
W pewien sposób ten biblijny obraz przypomina nam ceremonie, które mają miejsce najczęściej w krajach zachodu, kiedy to ojciec wychodzącej za mąż córki przyprowadza do pana młodego, do ołtarza pannę młodą i w taki oficjalny sposób przekazuje ją w jego ręce. Pewien ojciec panny młodej opowiadał ponoć komuś, że w takim momencie on czuł się tak jakby ktoś skrzypce Stradivariusa oddawał w ręce goryla.
Adam nie znał Ewy, ale znał Boga
Uważny obserwator może jednak zapytać, dlaczego Adam tak radośnie i bez zastrzeżeń przyjął tę zupełnie obcą dla siebie kobietę? Otóż Adam, ten pierwszy mężczyzna nie znał tej kobiety, właściwie nie wiedział o niej nic. Tak pięknej osoby z całą pewnością nigdy nie widział, to mu na pewno pomogło w przyjęciu jej po tych wszystkich żyrafach i słonicach, ale możemy podejrzewać, że to, iż Adam tak radośnie i bez zastrzeżeń przyjął tę kobietę było spowodowane faktem, że chociaż nie znał jej, to znał tego, który ją do niego przyprowadził. Adam nie znał Ewy, ale znał Boga i wiedział, że skoro Bóg przyprowadził do niego kogoś, to jest to ktoś, kto najlepiej, najwspanialej zaspokoi tę jego potrzebę samotności. To wydarzenie, tak niepozorne zdawałoby się, jednocześnie pokazuje nam, co jest tym kamieniem węgielnym, tą istotą połączenia się ze sobą małżonków. Podstawą do przyjęcia, zaakceptowania Ewy przez Adama stała się znajomość Boga. I dla nas podstawą do zaakceptowania współmałżonka jest wiara w Bożą rzetelność, wiarygodność, w Jego godny zaufania charakter, o ile zdamy sobie sprawę oczywiście z tego, że mój współmałżonek, choć wiele rzeczy na to nie wskazuje, jest wspaniałym Bożym dziełem, że on nie jest przypadkiem, wypadkiem, czy produktem ewolucji, lecz wspaniałym Bożym dziełem. Że Bóg go chciał, zaplanował i go kocha.
Ta prawda, dla wielu par borykających się z problemami małżeńskimi, jest trudna do zaakceptowania. Najczęściej bowiem obarczamy się nawzajem za swoje wady i słabości, a to, w przekonaniu wielu, jest dowodem na to, iż popełnili pomyłkę w wyborze współmałżonka. To prawda, że mój współmałżonek nie jest idealny, ale ja też nie jestem idealny. I świat, na którym żyjemy też nie jest idealny. Tylko to jednak od nas zależy co zrobimy z tą naszą nieidealnością. Często bowiem związki małżeńskie są podobne do związku dwóch osób: ślepego i kulawego, którzy idą razem po wyboistej drodze. Mogą oni idąc po tej drodze kopać się nawzajem i podstawiać sobie nogi, ale mogą również, mając w świadomości własne niedoskonałości i niedoskonałości drogi po której idą, trzymać się mocno za ręce i podpierać się w swoich własnych słabościach. Mogą iść razem patrząc na Boga i postępować według Jego wskazówek. Jeśli któreś z nas się potknie, to drugie pomoże mu wstać. I to jest nasz wybór, czy pójdziemy w ten sposób, czy tez pójdziemy jeszcze bardziej w dół oddalając się od siebie.
To ta połówka czy inna?
Kluczową sprawą w połączeniu się ze swoim współmałżonkiem jest to czy zdecydujemy się przyjąć go jako dar z ręki Boga, który postawił go nam na naszej drodze. On nie jest doskonały i nie ma co się tutaj łudzić, ale Bóg może go udoskonalać, jeśli tylko oboje na to pozwolimy. Bóg chce w nas i przez nas działać, ale często blokujemy działanie Boże przez to, że to my działamy w naszym współmałżonku, że to my obrabiamy naszego współmałżonka, my staramy się go zmienić na nasz obraz i podobieństwo, nie pozwalając działać Bogu. A więc czy przyjmuję mojego współmałżonka jako dar od Boga , niedoskonały, nieidealny tu na tej ziemi, ale przez Boga stworzony i przez Boga ukochany? Bo Bóg dopuścił do tego, że mój mąż jest tym kim jest, że urodził się w takiej rodzinie w jakiej się urodził, że ma temperament taki jaki ma. Ale Bóg do tego dopuścił, że on takim jest człowiekiem i też dopuścił do tego, że jesteśmy razem. A skoro dopuścił do tego, to znaczy, że ma moc wyprowadzić z tego wielkie dobro. O ile mu na to pozwolimy.
A więc pierwsze pytanie, czy przyjmuje mojego współmałżonka jako dar z ręki Boga, niedoskonały i nieidealny? Czy oboje udostępnimy Jemu siebie na to, by działał w nas i przemieniał? Odrzucenie tego daru, odrzucenie współmałżonka w jakikolwiek sposób jest równoznaczne po pierwsze z odrzuceniem Bożego specjalnego daru dla naszego życia. Kiedyś pewien mężczyzna zapytany został, dlaczego nosi obrączkę na niewłaściwym palcu. A on odpowiedział, że robi tak, bo się ożenił z niewłaściwą osobą.
My jesteśmy w lepszej sytuacji niż Adam i Ewa, bo oni nie mieli wyboru. My tak na prawdę mamy wybór. Możemy się przyjrzeć, zastanowić i wreszcie podjąć decyzję. A jeśli Bóg nie zablokuje tego, możemy cieszyć się tym darem. Niejednokrotnie można spotkać się z takim przekonaniem, że Bóg gdzieś tam patrzy na nas z góry, a my jesteśmy tutaj takimi połówkami owoców, które gdzieś sobie krążą. Bóg patrzy i zastanawia się: „Trafią na siebie czy nie trafią. O, trafili, znaleźli się w tym tłumie, mają szczęście, będzie udane małżeństwo”. A jeśli ten się przylepi do gruszki, a ten do śliwki, no to nie mają szans, maja pecha, nie trafili na siebie. Tak nie jest z Bogiem.
Bóg dał nam prawo wyboru i my wybraliśmy kogoś, za kogo chcemy wyjść, z kim się chcemy ożenić. I jeśli Bóg tego nie zablokował tej decyzji i jeśli nawet motywy były niewłaściwe, jeśli fundament, na którym budowaliśmy małżeństwo był zbyt słaby, jeśli Bóg tego nie zablokował, Bóg może z tego wyprowadzić ogromne dobro. Jeśli nawet nasz współmałżonek ma szereg cech, z którymi trudno jest się nam pogodzić, jeśli Bóg dopuścił do tego, że jesteśmy razem i udostępnimy mu siebie, jest w stanie wyprowadzić z tego ogromne dobro.
Natomiast odrzucenie współmałżonka jest czynieniem zarzutów względem charakteru Boga. Bo jeśli odrzucam współmałżonka, to jednocześnie mówię Bogu: „Ty stworzyłeś nieudaczne dzieło, Ty doprowadziłeś, że ktoś taki stanął koło mnie, Ty zgodziłeś się na to, Ty chyba spać poszedłeś w tym czasie, kiedy my ślub braliśmy”. A pewien mąż powiedział do swojej żony: „Ciekaw jestem, dlaczego Bóg stworzył cię taką piękną i taką głupią?” A ona odpowiedziała:” Stworzył mnie taką piękną, żebyś mnie kochał, a taką głupią, żebym ja ciebie kochała”. Odrzucenie małżonka jest też uniemożliwieniem realizacji Bożych celów i planów dla naszego małżeństwa. Bo jak mogę odzwierciedlać Boży obraz, skoro odrzucam współmałżonka? Jak mogę doświadczać tego czym jest Boża jedność, kiedy odrzucam współmałżonka? Czym, wtedy nasiąkają moje dzieci? Co przesyłam w dalsze pokolenia? Jeśli odrzucam współmałżonka od razu wiadomo, że nie zrealizujemy Bożych celów dla małżeństwa.
Foto: pixabay
Leave a Reply