Wciąż ktoś kogoś na różny sposób kamienuje i w dzisiejszym świecie.
Mam zwyczaj robić krótkie notatki na różnych podręcznych karteluszkach, których zapasik trzymam w kuchni i w pokoju. Po to, że gdy nagle wpada mi do głowy jakaś myśl, a wiem jak szybko one uciekają, postarać się – choć symbolicznie – utrwalić ją „na potem”. Później próbuję po jakimś czasie odczytać co nabazroliłam, ale zauważyłam, że coraz trudniej mi to przychodzi. Kiedyś wystarczył jakiś jeden wyraz, bym wiedziała o co chodzi. A teraz piszę nawet kilka zdań a później głowię się: o co też to mi chodziło.
Ale jest jeszcze inny problem. Z czasem coraz trudniej rozczytuję i dłuższe te własne zapiski. Moje gryzmoły kiedyś chwytałam w lot. Może świeżo po praktyce belferskiej, gdy odczytywałam bez trudu klasówkowe teksty uczniów. Ale z czasem ta umiejętność jakby zaczęła zanikać. I teraz czasem dość długo zastanawiam się nad taką mało czytelna notą: co tam jest napisane.
Ostatnio zdarzyło mi się sporządzić taką notatkę w… kościele. Tak, tak, nie przesłyszeli się Państwo. A napisałam ukradkiem na świstku: „Ks. Piotr, św. Szczepan”. Może za jakiś czas też bym się zastanawiała, co to chciałam powiedzieć, ale jest jeszcze dość wcześnie od tego wydarzenia, więc pamiętam. Bo było to dokładnie w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia.
Tak się złożyło że w tym roku byłam na świątecznych mszach sama. Pierwszego dnia wybrałam się na mszę o 11.30, tak zwaną dla dzieci, a właściwie w sumie – dla rodzin. Jakież było moje zdziwienie gdy w ławkach – i to dość luźno, siedzieli sami starsi ludzie. Aż miałam skojarzenie z „Umarła Klasą” Kantora, gdy zamiast dzieciaków siedzą – tam w szkolnych ławkach – ci sami uczniowie tyle że już starzy. Niesamowite przewidzenie? No, oczywiście jakieś pojedyncze dziecięce głosy też się odzywały z końca kościoła, bez dziecięcego płaczu przecież msza rodzinna nie byłaby ważna, ha, ha…
A drugiego dnia poszłam na następną mszę, bo tym razem o 13.00. Też nie było pełno. Zauważyłam że ci bardziej wierzący – jak można delikatnie nazwać – chodzą na msze jakby ważniejsze – na pasterkę, na msze przedwielkanocne i Wielkanocne itp. Na zwykłe, jak to nazywam, przychodzi ta część której trudniej jest wysiedzieć w ścisku lub odstać w tłoku. No i przychodzą wtedy też – katolicy letni.
Tym razem i ja zaliczyłam się do tej słabszej grupy. W świąteczny poniedziałek mszę odprawił i kazanie wygłosił ks. Piotr, który mnie zawsze zaskakuje podejściem do tematu. Raczej nie odnosi się do obecnych, by ich łajać, dlaczego tak marnie chodzą do kościoła, a przecież przyszli. Nie wytyka wiernym różnych wad, bo jeśli już starają się jakoś żeby swoje obowiązki spełnić to nie trzeba szukać dziury w całym. Jego kazania to często delikatne odniesienia do rzeczywistości czynione poprzez Ewangelię. Lub wskazówki dla nas jak być lepszym, a nie jacy jesteśmy kiepscy. Tak, to pozytywne podejście, I to lubię. Tym razem skupił się na historii męczeństwa św. Szczepana. Temat ze wszech miar aktualny. Bo wciąż ktoś kogoś na różny sposób kamienuje i w dzisiejszym świecie.
Ja w Myślach na Dobry Dzień w drugi dzień Bożego Narodzenia skupiłam się raczej na tym że: „(Św. Szczepan) Dał (także) heroiczny przykład, w jaki sposób należy wybaczać swym prześladowcom i wrogom – coś, co nam, współczesnym, przychodzi zwykle z niebywałym trudem, czasem zaś nie potrafimy tego zrobić wcale…”
Ks. Piotr w swoim kazaniu zastanawiał się nad tymi, którzy kamienowali św. Szczepana. Że oni też kierowali się dobrymi pobudkami, bo uważali przecież św. Szczepana za złego i grzesznika, gdyż postępował inaczej niż oni, i w coś innego wierzył. Dla nich wtedy prorokiem przecież był Szaweł. I jego czcili jako wodza i wzór.
Jednak nie ma tak, że jeśli są dwie skłócone strony, to obie mają rację. Raczej już możliwa byłaby opcja ze obie się mylą. Tym razem – a mówię o czasach pierwszych chrześcijan, dopiero czas pokazał, kto z nich miał rację, czy zwolennicy teorii które wyznawał Szczepan, czy jego prześladowcy. Po prostu zweryfikowała ich wszystkich historia.
Foto: Steve Butterfield/Flickr/CC BY-NC 2.0
Leave a Reply