My rodzice musimy być znakiem sprzeciwu wobec tego co funduje naszym dzieciom świat. Jak rodzice pobłogosławią złemu to nikt inny drogi nie pokaże.
Ania jest trzecim z czworga naszych dzieci. Już w liceum zaczęła sprawiać kłopoty. Chodziła na wagary. Popalała papierosy. Mijała się z prawdą. Karmiła się tym co jej przekazywali koledzy i to stało się ważniejsze od rodzinnego domu i jego wartości. Mąż nie umiał być wówczas oparciem dla córki. Nie potrafił jej przytulić, dowartościować a zarazem stawiać jasnych wymagań. To pchało ją jeszcze bardziej w objęcia świata.
Mając 19 lat wyprowadziła się na stancję, mówiąc że chce spróbować innego życia. Nasze tłumaczenia i prośby nie pomagały. Kiedy ją odwiedziłam przekonałam się, że mieszkał z nią Tomek – chłopak, z którym chodziła od trzech lat. Wtedy zrozumiałam, że Ania znowu nas okłamała. Dla mnie to był dramat. Wiele razy opowiadaliśmy dzieciom z mężem jaką wielką wartością, ale i trudem dla nas było wytrwanie w czystości do ślubu. Wydawało nam się, że w przypadku Ani wszystko to było na darmo. Postanowiliśmy o nią walczyć. Od razu wiedzieliśmy, że to nie będzie łatwe.
Tłumaczyliśmy córce, że postępuje źle. Tych rozmów były dziesiątki i wszyscy byliśmy nimi bardzo zmęczeni. Każde odwiedziny Ani w domu kończyły się awanturą, jej płaczem, moim płaczem, trzaskaniem drzwiami. Nie brakowało również sytuacji konfliktowych między mną i mężem. Starałam się być łagodna, ale konsekwentna i stanowcza. Mąż nie umiał zdecydowanie ale spokojnie czegoś córce powiedzieć, tylko krzyczał. Nie chciał się podjąć rozmowy z Tomkiem.
Ania próbowała na nas wymusić akceptację tej sytuacji. Jej koleżanki i koledzy często mieszkali już ze sobą przy aprobacie rodziców, więc się jej wydawało że my też to zrobimy. Rodzice Tomka uznali, że dorosły syn już idzie swoją drogą, a oni nie mają prawa ani możliwości wpływać na jego decyzje. Tłumaczyłam: „Aniu, jeżeli chcecie być razem, to ja nie widzę powodu dla którego mieli byście nie być razem, tylko na litość Boską nie żądaj ode mnie, żebyśmy zaakceptowali i pobłogosławili Wasz grzech.”
Z naszej postawy wynikały konkretne decyzje i działania. Od dnia, w którym się przekonałam, że Ania nie mieszka sama nic jej nie dawaliśmy. Dosłownie nic. Powiedzieliśmy, że chętnie będziemy pomagać, ale jeżeli będą mieszkać osobno. Córka pracowała dorywczo i miała jakieś własne środki, ale nie za dużo. Kiedyś wychodząc od nas poprosiła, żebym pozwoliła wziąć jej ze sobą masło. Odmówiłam. Innym razem przyszła do domu prosząc, żebyśmy podżyrowali jej pożyczkę na kredyt studencki. Odmówiliśmy. Zrobiła nam awanturę i wyszła trzaskając drzwiami. Kiedyś przyszła do mojej mamy z prośbą aby uszyła jej firanki. Dowiedziałam się o tym. Babcia była gotowa to zrobić. Ponieważ żadne tłumaczenia nie pomagały zrobiłam mamie karczemną awanturę i firanki nie zostały uszyte. Ale konflikt rozlewał się na całą rodzinę. Z wątpliwościami wobec nas występowały pozostałe dzieci. Pytały: „Mamo, czy ty aby robisz dobrze tak radykalnie stawiając sprawę?”. Mnie też czasem ogarniały wątpliwości, ale kiedy wieczorem klękałam do modlitwy, to wiedziałam, że robię dobrze, że nie mogę tego zaakceptować. Ale czasami było to tak trudne, że prawie nie do wytrzymania.
Kiedyś córka zasiedziała się u nas. Zjadła kolację, obejrzała film. O 22 zebrała się, żeby wracać do siebie i okazało się że nie ma na bilet na autobus. Mieszkała daleko, półtorej godziny na piechotę od nas. Poprosiła „Mamusia mi dołoży do biletu”, a ja jej „Nie Aniu, bo bardzo Cię kocham. Ty dziś tego nie rozumiesz i masz do mnie żal, ale kiedyś, ufam głęboko, podziękujesz mi za to, że Ci dziś nie dam tych pieniędzy”. Poszła do siebie piechotą. Ona szła, a ja wręcz umierałam z bólu. Do rana nie mogłam oka zmrużyć. Chyba nigdy tak nie płakałam jak tej nocy.
Były momenty, że traciliśmy nadzieję, że uratujemy to dziecko. Konflikty rosły, a jej postawa roszczeniowa wobec nas zaostrzała się. Poszłam do dwóch chrześcijańskich terapeutów prosząc o radę. Jeden mi powiedział „Porozmawiaj z córką o antykoncepcji”, a drugi tłumaczył, że muszę zaakceptować to, że córka już weszła w dorosłe życie…
Modliliśmy się z mężem gorąco. Zaczęliśmy odmawiać Nowennę Pompejańską i wspieraliśmy się w tym wzajemnie. Czasem całą noc siedziałam przed obrazem Matki Bożej w pobliskim sanktuarium. Córce słałam sms-y „Modlę się do Matki Bożej o twoje nawrócenie i twoje szczęście”. Często dawałam jej sygnały, że ją kocham, a moja postawa, która nie zmięknie, wynika z miłości do niej.
W pewien majowy dzień po raz kolejny tłumaczyłam Ani jak jest potrzebny jest okres narzeczeństwa. Chyba coś do niej wreszcie trafiło, bo poprosiła nas o spotkanie we czwórkę. Wieczorem przyszli z Tomkiem ładnie ubrani i przy kolacji powiedzieli nam, że na 30 sierpnia planują ślub. Tak się złożyło, a nie ma przypadków, że na ten dzień przyjęliśmy wcześniej zaproszenie na ślub i wesele syna przyjaciół. „Aniu, nie będziemy na waszym ślubie” powiedziałam. Córka jakby dostała w głowę obuchem – po raz kolejny nie układało się tak, jak myślała.
Mąż zrozumiał, że musi porozmawiać z Tomkiem. Umówili się bez wiedzy Ani. Na spotkaniu mąż tłumaczył czemu służy okres narzeczeństwa i jak powinien wyglądać. Jasno postawił sprawę, mówiąc że młodzi żyją w grzechu i że oczekuje od Tomka, że ten stanie na wysokości zadania. To był przełom. Tomek zrozumiał, że chcąc uporządkować sytuację musi to wziąć na klatę. Kilka dni później przyszli do nas z kwiatami, przeprosili i powiedzieli, że decydują się na okres narzeczeństwa, a Ania wprowadza się z powrotem do domu. Wróciła do nas po ponad 2 latach mieszkania z chłopakiem. Otoczyliśmy ją ogromną troską, nie wypominaliśmy tego co było złe, często stwarzaliśmy takie sytuacje, żeby Tomek mógł przychodzić. Sama nie wiem, jak to się stało, że pokonywaliśmy żal do nich i udało nam się obojgu okazać ciepło i serce. Tomek był na początku bardzo zimny i daleki. Zresztą obawiałam się, że uraz jest zbyt wielki i nigdy nie zbliżymy się do siebie. 7 września Ania i Tomek wzięli ślub. Po ślubie Tomek zmienił się nie do poznania. Zrozumiał, że chcemy dla nich jak najlepiej. Dziś cieszy każdym naszym spotkaniem.
Historia Ani i Tomka ma dalszy ciąg. Oboje są niezwykle towarzyscy. Odwiedzają ich tłumnie znajomi ze studiów, a większość z nich to ludzie żyjący na fali tego świata. To niezwykłe, ale Ani udało się przekonać wielu z nich, że nie warto mieszkać ze sobą przed ślubem. Ania ratuje swoje koleżanki przed błędem, który sama popełniła. Często było to owocem wielogodzinnych rozmów i wielu łez.
Dziś córka przyznaje, że gdyby nie nasza konsekwencja nadal żyłaby bez ślubu z Tomkiem. To była wielka próba dla naszej rodziny. W tej sytuacji rozeznałam, że zasadniczym naszym zadaniem jako rodziców jest tak żyć i działać, żebyśmy się kiedyś spotkali z naszymi dziećmi w niebie. Gdybym zaakceptowała sytuację to dałabym przyzwolenie na to, że moja córka wyklucza jedno z przykazań Bożych. Widzę, że dziś wielu rodziców nie jest świadomych tego, jaką krzywdę wyrządzają dzieciom nie stawiając sprawy radykalnie. My rodzice musimy być znakiem sprzeciwu wobec tego co funduje naszym dzieciom świat. Jak rodzice pobłogosławią złemu to nikt inny drogi nie pokaże.
Małgorzata, 52 lata
Świadectwo zostało opublikowane w miesięczniku Tak Rodzinie.
Foto: Flickr/Hamza Butt/CC BY 2.0
Leave a Reply