Ileż ludzi zebrało się na Twojej drodze na Golgotę, Panie. Ile drwiących spojrzeń i żądnych sensacji gapiów. Przepychają się wzajemnie, aby lepiej widzieć Ciebie i Twoje cierpienie, wytykając palcami i roztrząsając rozmiar Twojej winy. Są głośni i hałaśliwi jak przekupki na targowisku, w ich sercach jest pustka, a oczy mają zaślepione nienawiścią. Wśród nich cichutko stoją ci, którzy chcą Ci towarzyszyć aż do końca. To ci, którzy spoglądali na Ciebie z nadzieją i słuchali Twoich słów o Królestwie, które nie jest z tego świata. Czy Ci uwierzyli? Są tutaj, patrząc w milczeniu na Ciebie, umęczonego i wyczerpanego, ale tylko Ty jeden wiesz, co tak naprawdę dzieje się w ich sercu.
Jestem pośród tego tłumu, Panie. Próbuję przedrzeć się między tymi, którzy wymachują rękami i wykrzywiają twarze, ale jest ich tak wielu… Nie mogę Cię zobaczyć, choć tak bardzo chcę być blisko. Słyszę tylko pełne zaciętości słowa, a potem szept, który rozchodzi się jak fala: On upadł!
Upadasz pod ciężarem krzyża, Panie, choć to nie Ty powinieneś go nieść. Dźwigasz na sobie ludzkie brzemię, dobrowolnie przyjmując nasze grzechy, które wciąż popełniamy. Pycha, zawiść, nieuczciwość, służenie innym bożkom… Każdego dnia dokładamy Ci do tego Krzyża ciężaru, odwracając głowę, by nie widzieć, jak upadasz. Ty już nie masz siły, a przecież to dopiero początek tej drogi, na końcu której nie czeka Cię nic, poza cierpieniem. Panie Jezu, co myśmy z Tobą zrobili? To Ty nie złamałeś trzciny nadłamanej, ani nie zgasiłeś nikłego płomyka, a ludzie odpłacili Ci za to, skazując Cię na śmierć. Upadłeś, Panie, bo jak ja, doświadczyłeś słabości ludzkiego ciała. To człowiek upada. Bóg nigdy nie upada.
„Złóżcie nadzieję w Panu na zawsze, bo Pan jest wiekuistą Skałą.” Iz 26
Powstajesz, Panie Jezu, pomimo wyczerpania. Powstajesz z miłości, wskazując, że krzyż, bez względu na jego ciężar, zawsze można unieść, jeśli się zaufa Tobie i tej Golgocie Miłości, którą przeszedłeś dla mojego zbawienia. Podejmujesz drogę, która z ludzkiego punktu widzenia, jest drogą poniżenia, hańby i wzgardy. Na tej drodze spotykasz swoją Matkę.
Ile bólu wypisanego jest na twarzy Maryi i ile miłości w jej oczach. Nie ma między Wami słów, ale Wy ich nie potrzebujecie. Ona wie, że wypełniasz wolę Ojca, ale serce matki rozdziera się z żałości, patrząc na taki ogrom cierpienia swojego dziecka.
„A Twoją duszę miecz przeniknie – aby na jaw wyszły zamysły serc wielu.” Łk 2, 35
Proroctwo Symeona spełnia się w tej właśnie godzinie.
Matka Boleściwa, bezgłośnie towarzysząca Tobie, Panie, i wskazująca właściwy kierunek każdemu z nas. Ta, która pozostaje pod krzyżem aż do samego końca, ufając Bogu. Ona nie zadaje pytania „Dlaczego?”, i nie obraża się na Tego, który poświęcił Jedynego Syna dla odkupienia ludzkości. Być może jeszcze nie rozumie, a jej matczyne serce łka, i żadne słowa nie są w stanie go uciszyć, ale ufa, bo kiedyś jej „fiat” odmieniło losy świata, a Dar Boga, który przyjęła z pokorą, uczynił z Niej Matkę Zbawiciela. Matkę Mesjasza, na którego czekały pokolenia, a którego swoi nie przyjęli, skazując na śmierć krzyżową. Patrzę na tę pełną miłości scenę, Panie, i sama czerpię z niej siłę, której będę potrzebowała na moich osobistych drogach krzyżowych. Wiem, że będzie ich wiele w moim życiu, ale mam również świadomość, że ja nigdy nie będę z moim krzyżem sama. Ty nigdy mnie nie opuścisz, bo przechodząc do końca drogę na Golgotę, złożyłeś nam obietnicę, której Bóg zawsze dotrzymuje. W cichej obecności Twojej Matki, która tak jak Tobie, tak i mnie wychodzi naprzeciw, stając na wyboistej drodze życia, odnajduję drogowskaz i umocnienie. Wiem, że ta sama Matka poprowadzi mnie i stanie przy mnie w najtrudniejszych chwilach mojego życia, jeśli tylko zawierzę Jej wszystko i złożę swoją ufność w Bogu, tak jak Ona. Zaufała do końca, pomimo osobistej tragedii, która rozgrywała się na Jej oczach. Panie Jezu, proszę Cię, naucz mnie takiego zaufania, jakie było w sercu Twojej Matki, i wlej we mnie wiarę, że po każdym, nawet najboleśniejszym upadku, można powstać, jeśli tylko dostrzeże się Twoją wyciągniętą dłoń i Twoje ramiona, zawsze obejmujące mnie z miłością.
fot. Marcin Piotr Oleksa
Leave a Reply