Im bliżej końca tej morderczej drogi, Panie, tym mniej sił. Każdy krok to wyzwanie i wysiłek, który podejmujesz pomimo wyczerpania. Twoje ramiona zdrętwiały zupełnie, a plecy pochyliły się pod ciężarem, którego nie dajesz już rady unieść. Zaczepiona o kamień stopa nie utrzymuje równowagi. Upadasz, Panie. Po raz trzeci upadasz pod krzyżem.
Zniecierpliwieni żołnierze krzyczą i poszturchują Cię ciężkimi butami. Oni jak najszybciej chcieliby dopełnić swojego obowiązku i dokończyć to przedstawienie, które już ich nie bawi. Tłum też wydaje się znudzony i czeka na finał, szemrząc między sobą ze złośliwymi uśmieszkami. Czy w tej rzeszy ludzi są ci, których pokochałeś, Panie? Czy miał odwagę pójść za Tobą ten, który deklarował oddanie: „Panie, z Tobą gotów jestem iść nawet do więzienia i na śmierć.”, a potem, nim kogut zapiał, trzy razy wyparł się Ciebie: „Nie znam tego Człowieka.”
Wybaczasz każdy błąd i każdy upadek, choć tak często Ciebie lekceważę. Wybaczasz, przekuwając ludzką słabość w moc, do której uzdalniasz. Tę moc dajesz, Panie, tym, którzy powstają nawet z najboleśniejszego upadku. Tym, którzy Tobie zaufali i w Tobie złożyli swoją nadzieję. Tym, którzy jak Piotr, gorzko zapłakali, żałując i sercem skłaniając się ku Tobie.
Bóg-Człowiek w pyle kalwaryjskiej drogi, powstający, aby do końca dopełnić to, co zostało zapowiedziane:
„On to, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stając się podobnym do ludzi. A w zewnętrznej postaci uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stając się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej.” Flp 2, 6-8
Panie Jezu, nie pamiętaj, proszę, chwil mojej słabości, gdy wiara okazała się zbyt słaba, aby przenieść góry i wyznać, że należę do Ciebie; ale pamiętaj, proszę, te momenty, gdy gorzko zapłakałam uświadamiając sobie własną grzeszność i ludzką słabość, którą uczysz mnie przezwyciężać, wskazując, że dla tych, którzy z ufnością idą za Tobą, nie ma takiego upadku, z jakiego nie można by się podnieść.
Jeszcze tak niedawno, zaledwie kilka dni temu, okrzyknięto Cię Królem. Na drodze, którą wjeżdżałeś do Jerozolimy, słano płaszcze, a z ust tych, których nauczałeś, płynęły słowa radośnie wielbiące Boga: „Błogosławiony Król, który przychodzi w imię Pańskie. Pokój w niebie i chwała na wysokościach!”
W ludzi wstąpiła nadzieja i wszyscy oczekiwali cudu.
Teraz stoisz, Panie, przed tymi samymi ludźmi, którzy pozdrawiali Cię gałązkami oliwnymi na tamtej drodze. Stoisz nagi, z szat obnażony. Stoisz, nie mając nic do ukrycia, a Twoje umęczone Ciało jest jedną wielką, krwawiącą raną. Twoje cierpiące, obnażone ciało wypełnia każdą raną wolę Ojca. Jakże bezbronny jesteś, Panie. Poniżony i odrzucony, zachowujesz godność człowieka, którą chciano Ci odebrać. Tej godności uczysz mnie, Panie, przypominając, że moje ciało jest świątynią Ducha Świętego, i że nie należy wyłącznie do mnie.
Stojąc przed tymi, którzy drwią i wyśmiewają się z Ciebie, uczysz mnie, Panie, czystości, pokory i skromności oraz uszanowania każdego człowieka, którego stawiasz na drodze mojego życia, bez względu na to, jak wygląda i kim jest.
Naucz mnie nie zabijać człowieka w człowieku słowami, które ranią częstokroć bardziej niż przemoc fizyczna. Pomóż mi, Panie Jezu, zachować serce czyste i z ufnością zwrócone do Boga, które pomimo obnażenia, pomówień i poniżenia zachowa godność człowieka, stworzonego na obraz i podobieństwo Boga.
fot. Marcin Piotr Oleksa
Leave a Reply