Rodzinne opowieści przekazywane z pokolenia na pokolenie to coś co uwielbiam. Kiedy w Święta przy stole zasiada cała rodzina, kiedy już wszyscy złożą sobie życzenia, spróbują każdej potrawy, ucieszą prezentami, kiedy przebrzmią kolędy wtedy zawsze znajdzie się ktoś kto powie: „A pamiętacie jak…” I chociaż wszyscy pokiwają głowami na znak, że tak, że pamiętają to opowieść już się rozwija, plecie i płynie. I tak coraz to młodsi członkowie rodziny poznają tych, którzy już odeszli, ale zostawili po sobie wspomnienia, które odżywają przy rodzinnych spotkaniach.
Do grona najbardziej uwielbianych przez wszystkie pokolenia dzieci w naszej rodzinie, należy wigilijna przygoda babci Marceli. Jest tym ciekawsza, że wniosła do rodzinnej tradycji wigilijnej coś, co wyróżnia naszą rodzinę wśród milionów innych zasiadających w ten wyjątkowy wieczór do pięknie zastawionego stołu.
A było tak… Babcia Marcela to mama mojej mamy, osoba która przetrwała w moich najpiękniejszych, najczulszych wspomnieniach. Moja ukochana babcia. Podobno jednak jako mama była twarda i wymagająca. Rządziła z powodzeniem mężem (dziadkiem Stasiem – niesłychanej dobroci człowiekiem), szóstką dzieci i gospodarstwem. Nigdy się nie poddawała w trudnościach i zawsze wiedziała jak postąpić. Mimo, że nie miała szkolnego wykształcenia nieustannie czytała książki, a dzieci goniła do nauki. Babcia Marcela surowo przestrzegała zasad wiary i pobożność wszczepiała swoim dzieciom od najmłodszych lat. Kiedy po wojnie z całą rodziną przesiedlono ją na Ziemie Odzyskane, rozejrzawszy się po ludzkiej biedzie babcia Marcela postanowiła zacząć budować tam dobrosąsiedzkie relacje. Łatwe to nie było, bowiem najechało się do wsi ludzi z różnych stron. Między innym osiedlili się tam zabużanie. Mówili inaczej, mieli inne zwyczaje, byli inni, ale babci to nie przeszkadzało. Uznała, że skoro już mieszkają obok siebie to muszą się bliżej poznać i pokazać przybyłym jak wygląda tradycyjna wieczerza wigilijna w polskim domu. W związku z tym zaprosiła na wieczerzę najbliżej mieszkających sąsiadów zza Buga.
Jak pisałam, babcia Marcela szanowała tradycję. I mimo, że w powojennym domu aż piszczała bieda niezrażona babcia zaordynowała rodzinie wigilijny post. W dzień Wigilii wolno było jeść tylko ziemniaki w mundurkach i pić wodę. Może był to i dobry sposób, bo dzięki temu skromna kolacja, na którą babcia podawała postny barszcz, kompot z suszu, łazanki oprószone makiem i kapustę z grochem stawała się wyczekiwaną z utęsknieniem przez dzieciaki wystawną ucztą. Kiedy nadszedł wieczór wszyscy z ogromnymi apetytami stawili się przy nakrytym białym obrusem stole. Czekali i czekali, a w brzuchach burczało coraz głośniej. Goście zaś wyraźnie się spóźniali. Zgadywano co ich mogło zatrzymać. Może ostatnie tego dnia handlowe interesy, bo ojciec rodziny zajmował się skupem i sprzedażą jaj? A może co innego? Kiedy głód i niecierpliwość sięgnęły zenitu pojawili się oczekiwani goście. A w dodatku przynieśli ze sobą prezent, którego przygotowanie przyczyniło się do spóźnienia. Przynieśli swój wkład w wigilijną kolację – OGROMNĄ MICHĘ JAJECZNICY PEŁNEJ KAWAŁKÓW PRZYSMAŻONEGO BOCZKU. Podobno mina, która pojawiła się na twarzy babci to coś czego nie da się nigdy zapomnieć. Zaskoczenie, oburzenie, zastanowienie i w końcu decyzja. Kiedy babcia powiedziała: „No to siadamy do stołu” i z rozmachem postawiła wśród postnych dań tłustą jajecznicę, dzieciaki oblała fala szczęścia. Moja mama opowiadała, że była to najbardziej pamiętna i smakowita Wigilia w całym jej życiu. A potem już razem kolędowali, rozmawiali i cieszyli narodzinami Pana.
Od tego wyjątkowego wieczoru wigilijnego w rodzinie mojej mamy, później i w mojej (a mam nadzieję, że również w przyszłych rodzinach moich dzieci) każdego roku na zasłanym białym obrusem stole, obok nakrycia dla niespodziewanego gościa, pojawia się miseczka pełna jajecznicy na boczku. Bo jak mówiła babcia Marcela: „Ta potrawa pokazuje, że choć ludzie są różni to serca mają wielkie i pełne miłości”. A przecież w Święta Bożego Narodzenia właśnie o to chodzi.
Leave a Reply