Parę tygodni temu, po bardzo długiej przerwie odwiedziliśmy z mężem moich teściów (mieszkają za granicą, od jakiegoś czasu kwestia swobodnego wyjazdu do nich mocno się skomplikowała, dlatego zwlekaliśmy z odwiedzinami). Ale to akurat nie ma tu aż takiego znaczenia.
Ci, którzy mają problemy z płodnością, pewnie doskonale wiedzą jak trudno się o tym mówi, jak ciężko wprowadzić kogoś w ten temat. Oczywiście dużo zależy od siły relacji i stopnia bliskości, niemniej jednak dla mnie mówienie o tym jest mega trudne.
Biorąc pod uwagę powyższe oraz rzadkie kontakty z teściami, rodzice nie wiedzieli zbyt wiele jak to u nas jest. Czasem delikatnie i pokrętnie podpytywali, ale jak wytłumaczyć to wszystko, kiedy widujemy się sporadycznie, a przy rozmowie przez Skype obecni są wszyscy domownicy? Czułam, że to nie jest w porządku. Jechałam do nich z nastawieniem, że trzeba im to wszystko jakoś choć trochę wyjaśnić. Na okazję nie musiałam długo czekać. Już pierwszego dnia naszego pobytu mama wykorzystała sytuację, że mój mąż gdzieś na trochę zniknął i zapytała wprost. Dobrze, że nie owijała. Starałam się jej to wszystko jakoś wytłumaczyć w sposób prosty i konkretny, nie wchodząc jednak zbytnio w szczegóły. Z jednej strony poczułam ulgę, z drugiej widziałam jak bardzo ją to dotknęło, jak zrobiła się przerażająco smutna. Mało mówiła. Do teraz widzę ten jej wyraz twarzy. Poczułam, że cierpi razem z nami, że nie chodzi o to, że Oni (teściowie) nie mają wnuków, ale że my nie mamy naszych dzieci.
Często myślę o tej rozmowie. My próbujemy sobie pomagać w tej trudnej sytuacji, mamy kilka dobrych źródeł, z których czerpiemy siłę (Duszpasterstwo, znajomi w podobnej sytuacji, warsztaty, grupa wsparcia, terapia), a oni? Zostali z tą informacją i nic za bardzo zrobić nie mogą. I smutno mi, że nasza niepłodność w jakimś stopniu dotyka też naszych bliskich.
(JK)
Leave a Reply