Tak określił mnie kiedyś znajomy widząc, jak pozwalam trójce moich dzieci swobodnie bawić się na placu zabaw. Najmłodsze miało wówczas 3 lata, starsze odpowiednio 4 i 6. Siedziałam na ławce, rozmawiałam i spokojnie zerkałam co robi każde z nich.
Co prawda trudno byłoby biegać za trójką, sam fakt bycia właścicielem tylko dwóch nóg i rąk skutecznie takową chęć ogranicza. Nie posiadłam także daru bilokacji. Wierzyłam jednak, że dzieci poradzą sobie bez mojej nieustannej obecności. Ćwiczyliśmy to od dawna. Zresztą pierwszy etap polegał właśnie na towarzyszeniu najmłodszemu – względnie młodszej dwójce w podążaniu za starszym bratem. Każdy kto ma więcej niż jedno dziecko wie, że starsze rodzeństwo to autorytet, bardzo pociągający każdego właściciela mniejszych stóp.
Tak było i u nas. Kilkulatek na zjeżdżalni, 1-5 roczniak też chce. Na drabinki – on też chce. Kopać w piłkę – a jakże. Wejść na ściankę – również, choć jej rozmiar, zdecydowanie nie dla 2-3 letnich nóg i ramion sprawił, ze najmłodszy postanowił spróbować innym razem. Nie zabraniałam. Mogłabym zabierać, odciągać, ale co by to dało? Próbowaliśmy zatem , z moją asekuracją lub pomocą. To był ciężki czas, ale opłacało się. Każdy z chłopców szybko stał się zwinny i sprawnie radził sobie z różnymi przyrządami. Ćwiczył przy okazji dużej także małą motorykę i umiejętności społeczne.
A upadki? Zdarzają się też dzieciom, które chodzą ciągle trzymane za ręce lub w wózku ( jeśli tylko uda się maluchowi z tego wózka uciec).
Chodziliśmy więc często brudni ( próby wiążą się z potknięciami) i obładowani „skarbami” – w końcu kiedy wychodzisz z dzieckiem na spacer trudno – dziecku, czegoś z niego nie przynieść. Kamyki, szyszki, żołędzie, kwiaty ( dla niektórych wyglądające może jak chwasty), patyki. No właśnie: „Nie boi się pani?” albo wręcz „Chłopcy odłóżcie te patyki, bo wybijecie sobie oczy”. Chwila ciszy – „Ale mama nam pozwala bawić się patykami.”
Trochę się bałam, ale nawet nie pamiętam, kiedy zbieranie, a później wyimaginowane walki patykami zaczęły się. Musiało to być wcześnie. Wszyscy przeżyli. Zdarzyło się chyba jedno zadraśnięcie pod okiem. Oczywiście powtarzałam, ze nie wolno machać przy twarzy i że należy być ostrożnym. Ze sto razy.
I tak doszliśmy do tej błogiej chwili, kiedy ja siedzę a dzieci – bawią się. A nawet starsi sami wychodzą na plac pod blokiem.
Obserwuję, nie interweniuję, chyba, ze zostanę wezwana, albo widzę, że ewidentnie komuś dzieje się krzywda. Chłopcy coraz częściej dają sobie radę sami.
Photo credit: Thomas Hawk / Foter / CC BY-NC
Leave a Reply