Miałam wygodne, uporządkowane i stabilne życie. Kochającego męża, pięć wspaniałych córek, nieźle zorganizowaną edukację domową, nowe, przestronne mieszkanie. Oczywiście, nie ma róży bez kolców, tak więc i moje życie nie było takie doskonałe. Córki lubią się kłócić, edukacja domowa wymaga indywidualnego podejścia – przy piątce dzieci to jest spore wyzwanie, a mieszkanie jest tak naprawdę stare i z gminnych zasobów komunalnych (do remontu, na czwartym piętrze i bez windy). Z kolcami czy bez, róża pachnie pięknie i moje życie bez względu na trudności było naprawdę wspaniałe. Tylko ja – przestraszona.
Przyczyna lęku była prosta. Na takim metrażu zmieści się jeszcze niejedno życie… Tylko kto będzie to życie wnosił po schodach? „Wybacz, Panie Boże, ale jeśli chcesz mnie obdarować, to musisz zaczekać, aż Piąta będzie samodzielnie wchodzić na górę”. Jak się okazało, Bóg nic nie musi. Za to dużo może. I sam decyduje, co, kiedy i jak komu dać. Wystarczy zostawić furtkę uchyloną, choćby przez nieuwagę, a może przez podświadomość i już! Prezent ofiarowany, przesyłka dostarczona, a na teście ciążowym widnieją dwie różowe kreseczki. Wciąż z namacalnym dowodem bożej hojności oraz rozbieżności Jego i moich planów w ręku stukałam SMS-a do Ukochanego. „Tak jak podejrzewałam. Jestem w ciąży”. Ale minę miałam kwaśną, a w sercu lęk. „Co się dzieje? Jak dotąd, nowe życie było dla mnie zawsze ogromną radością. A teraz? Miejsca więcej, nie musimy płacić wynajmu komercyjnego, więc i kasy będzie więcej… Dlaczego nie tańczę ze szczęścia?”
Mąż wrócił z pracy i powitał mnie uśmiechem zarezerwowanym na dwie okazje: „Kochanie, jestem w ciąży” oraz kilka godzin tuż po porodzie. Mieszanina szczęścia, łagodności i czegoś takiego, co rozświetla twarz faceta od środka. Od razu zmiękłam. „Kochanie, no i jak? Jak się czujesz?” – spytała moja druga połowa. „Tak samo jak wczoraj” – mruknęłam nieprzejednana. „Ale na pewno jesteś?” To niesamowite! To szósta ciąża, a chłopak się cieszy jak z pierwszej. Pokazałam test. „To teraz musisz odpoczywać, idź się połóż, ja ogarnę obiad.” Przeżyłam lekki szok, ale krótkotrwały. Serce miałam pełne buntu.
– Szefie, nie tak miało być! Nie dam rady…
– Wystarczy Ci mojej łaski!
– Ale wchodzić na to czwarte piętro?
– Zaufaj mi.
– Ale miałam odpocząć, Najmłodsza miała podrosnąć, tyle miałam planów na przyszły rok! Chciałam więcej szydełkować, więcej pracować z dziećmi, a teraz będę zmęczona, rozkojarzona, z brzuchem, a potem z maleństwem. Starsze dziewczynki na tym stracą…
– Zyskają. Już dawno pytały o to, kiedy będzie dzidziuś.
– Ale jest nas tak dużo, a tyle innych kobiet nie może mieć wcale dzieci!
– Przecież wciąż brakuje ci jednego dziecka. Przy stole, na spacerze, liczysz i liczysz.
– Tak, tak, ale mogłeś dać to dziecko wtedy, kiedy ja to zaplanowałam!
– To ja jestem Bogiem.
– Wiem, ale…
Zawsze jest jakieś „ale”.
Podczas niedzielnej Mszy Świętej dzieci i rodzice radośnie śpiewali: „Ci co zaufali Panu, odzyskują siły, otrzymują skrzydła jak orły, biegną bez zmęczenia.” Mogli by się przebiec kilka razy na moje czwarte piętro z rowerami, hulajnogami, wózkiem i brzuchem – pomyślałam z ironią.
Kilkanaście dni minęło na wewnętrznym zmaganiu. Towarzyszył mi nieustanny, paniczny lęk o dzieciątko rozwijające się w moim łonie, jakby mój smutek jednocześnie był dla niego zagrożeniem. Dopadły mnie senności, zmęczenie i nieustanne mdłości. Kanapki obficie polewałam pikantnym ketchupem i musztardą, ku zaskoczeniu rodziny, bo nie znoszę ketchupu. Podobnie jak ogórków kiszonych, których potrafiłam zjeść sześć. Popijając sokiem z kapusty kiszonej. Znienawidziłam czekoladę. Nieustannie mnie mdliło. I „nosiło” na jabłka. Tak mijały dni.
Czekałam w kolejce na USG. Dwadzieścia osób, mdłości jak stąd do Paryża i żadnego jabłka w torbie! Trudna próba. Ale czekała mnie nagroda. Pięć minut w gabinecie. Rutynowe działania lekarza i nagle wyraźny, miarowy stukot maleńkiego serduszka. Łzy w oczach ze wzruszenia – to moje maleństwo! „Wszystko jest w jak najlepszym porządku.” To nie kamień, to cała lawina z serca spadła! I moje zaczęło równomiernie bić, ze szczęścia. „Moja dziecina, moje maleństwo, jak pięknie bije twoje serduszko! Mamusia wyszydełkuje dla ciebie najpiękniejszy kocyk świata! I w ogóle masę pięknych rzeczy…”
Zdjęcie: https://www.flickr.com/photos/babi_santander/2074385702
🙂
Pięknie napisałaś. O leku, który jest w nas a nie zawsze chcemy powiedzieć o nim głośno.