Dzieci mi się pochorowały. Młodszy kończy szósty (tak, tak) tydzień na chorobowym w domu. Dzięki życzliwości jednej z mam, dostajemy regularnie skany zeszytów – trzynaście, albo i dwadzieścia trzy strony wypełnione drobnym, dziewczęcym pismem. Dzięki temu zaległości nie będą kolosalne. Ale przepisywanie to żadna przyjemność. Młody opiera się jak może. Dużo fajniej jest budować roboty z lego, czytać, grać na pianinie, rysować. Wszystko, tylko nie te zeszyty!
Starszy, również co i raz na zwolnieniu. Kiedy wraca do szkoły na tydzień, dwa, albo ledwie na trzy dni, to musi zaliczyć bieżący materiał, zaległe sprawdziany i poprawić to z czym mu się noga podwinęła. Liceum to nie przelewki. A trudności budzą opór, często chciałoby się tę wymarzoną szkołę z jej wymaganiami cisnąć w kąt.
I tak zaczęliśmy rozmawiać o wytrwałości. Jej brak jest podobno jednym z największych obecnie problemów u dzieci i młodzieży. A przecież bez tego ani rusz. Ani w życiu prywatnym, ani w zawodowym, ani w sporcie. Jedyne co umiem zrobić, to pokazać na naszym – rodziców – przykładzie jak to działa. Regularne sprzątanie, zakupy, prowadzenie rachunków, gotowanie to nie są fascynujące, ale niezbędne prace. Praca zawodowa, chociaż mam wielkie szczęście robić to co lubię, też ma elementy, jak spisywanie nagrań, które są dla mnie wyjątkowo nużące.
– Ale ćwiczenie się w wytrwałości na jednym froncie, przynosi owoce na wszystkich pozostałych. – pocieszam synów. Chłopcy kiwają głowami. Nie wiem tylko, czy na zgodę, czy z niedowierzaniem 😉
Foto: elinerijpers/Flickr/CC BY 2.0
Wytrwałość to cnota pokrewna męstwu, która pomaga radzić sobie z zewnętrznymi problemami. Cierpliwość – podobna do niej – pokonuje wewnętrzne bóle i smuteczki. warto pamiętać, że ich formowanie odbywa się poprzez pokonywanie realnych problemów, a rozmowy jedynie służą odpowiedniemu motywowaniu.