Codzienne życie coraz bardziej przyspiesza. Już żyjemy tym co będzie za dwa tygodnie, czyli Świętami Bożego Narodzenia. Staram się aby ta gorączka mnie nie ogarniała, no bo ile lat tak można co roku się wytężać. Ale i tak mnie to nie omija. Co gorsza, na ogół budzę się w ostatniej chwili z przerażeniem, że o kimś zapomniałam, bo to obecnie moje główne zadanie żeby wymyślać prezenty dla potomków. A że jest ich co roku jakby więcej, to i moja głowa puchnie coraz bardziej. To wszystko dlatego, że boję się żeby o nikim nie zapomnieć. I tak już w Wigilię, w ferworze rozpakowywania prezentów od Świętego Mikołaja panuje rozgardiasz, więc te moje skromne dary giną w ogólnym natłoku, lecz i tak to jest stres.
W samym domu nie mamy teraz spokoju, bo w sąsiednim budynku jest jakiś remont, podobno ktoś robi sobie mieszkanie ze strychu. No i dociera do nas okropny hałas – borowanie. Już to przeżywaliśmy w ostatnich latach. Jeden raz, to też był remont mieszkania, również u nich. A drugi, to przebudowa windy. Dla kogoś kto większość czasu spędza w domu, jest to po prostu katastrofa. I wyobraźcie sobie Państwo że potrafią borować nawet w niedzielę! Poszłam w jedną z niedziel z interwencją, ale nie mogłam ich zidentyfikować. Gdzieś tam borowano, słyszałam hałas, ale wszystko było pozamykane.
Tak to ludzie dziś nie szanują nawet świętej niedzieli. Gdy tynkowali ogromną ścianę czynszowej kamienicy wychodzącą na ślepe podwórko i widoczną z naszych okien, to też pracowali nie dość że po 12 – 14 godzin, to w niedzielę i święta też. To chyba jacyś barbarzyńcy.
Co prawda ze sklepów czasem korzystam i ja w taki święty dzień, ale gdyby były zamknięte, to też by dało radę przeżyć. No może bez apteki to już by było trudniej, więc wyjątki jednak być muszą.
Nie na darmo wspominam o tym borowaniu. Bo chodzi mi o to, że dokoła nas żyją ludzie. Za ścianą, wyżej lub niżej, na tej samej ulicy, w tej samej miejscowości, w tym samym kraju. Ci nasi bliźni to też różni bracia i siostry.
Widziałam ostatnio francuski film pt., „Za jakie grzechy” w którym cztery córki, cztery siostry, wyszły za mąż za ludzi z różnych krajów i kultur. Za Chińczyka, Araba, Żyda i czarnego Afrykańczyka. I do tego tylko ten ostatni okazał się katolikiem. No cóż, taki filmowy zbieg okoliczności. Teraz to modne, żeby była taka polit-poprawna różnorodność. U nas jednak wciąż to wydaje się egzotyką. Ale już daje się zauważyć zmiany. No bo w komunikacji miejskiej coraz częściej widać obcokrajowców i to o różnych kolorach skóry. Ostatnio widziałam jak taki ciemny smartfonista (tak nazywam ogólnie te osoby zapatrzone w swój telefon) zerwał się z siedzenia robiąc miejsce panu z kulą. No proszę – jaki elegancki. Albo inny grzecznie wysłuchujący jakiejś instrukcji od polskiej dziewczyny. One niejednego już wychowały.
Tak zaczęłam od tego tematu – za ścianą – i daleko nie musiałam czekać na odpowiedź. Gdy szukałam chociaż dozorczyni z sąsiedniego budynku, żeby się poskarżyć na ten hałas, to pukałam do różnych drzwi, bo nie było nigdzie napisane gdzie ona mieszka. I owszem, otwierały się, ale ludzie nic nie wiedzieli, i grzecznie się usprawiedliwiali – My tu tylko wynajmujemy mieszkanie i nic nie wiemy…. Oczywiście nie wszyscy to byli rdzenni krajanie – chyba nie muszę tego dodawać. A więc ta inność już mieszka i u nas za ścianą. I jakoś sobie z tym – jak na dzisiaj – dajemy radę.
Leave a Reply