Magda i Robert mieli trójkę dzieci, dobrą sytuację materialną i wymarzone małżeństwo. Nagle przestali ze sobą rozmawiać, coś w ich związku zaczęło się psuć. Właśnie wtedy pojawił się ten ktoś trzeci…
Wszystkie dni wyglądały tak samo. Budziła się rano, wstawiała zupę i pranie jednocześnie, robiła mężowi kanapki do pracy, a sobie herbatę. Wypijała ją jednak już zimną, bo najczęściej o niej zapominała, zajęta codziennymi obowiązkami i tysiącem rzeczy, które widać dopiero, kiedy się ich nie zrobi. Codzienność prawie każdej żony i matki, która wszystko robi z miłości.
Artystka i korporacyjny wilk
„Zawsze uważałam, że miłość jest najważniejsza i dla niej można góry przenosić. Nadaje sens życiu i daje siłę. Uwierzyłam Panu Bogu, że ma dla mnie dobry plan na życie, a ja szłam według niego: nauka, wspólnota, przyjaciele, sztuka, praca, małżeństwo, dzieci” – mówi Magda, uśmiechnięta czterdziestolatka w kwiecistej bluzce, z którą piję kawę w jednej z warszawskich kawiarni.
Na jednym z wyjazdów w góry ze znajomymi poznała Roberta. Miłość spadła na nią jak grom z jasnego nieba. Oczarował ją zupełnie. Chociaż nie był to ideał z jej snów. „Od razu wiedziałam, że będzie moim mężem. Wszyscy wokół stukali się w czoło: <on do ciebie nie pasuje, różnicie się wszystkim>. Robert był jak z innej bajki. Ja artystka, on korporacyjny wilk, który dawał mi poczucie bezpieczeństwa w moim romantycznym świecie”. Wzięli ślub, urodziło się troje cudownych dzieci, którym Magda oddała się bez reszty. Zupełnie zmieniła swoje życie – przestała pracować, nie miała już czasu, by malować, a wena przychodziła tylko wówczas, gdy lepiła z dziećmi plastelinowe ludziki lub snuła opowiastki do poduszki.
Przyjaciel z piaskownicy
„Mąż utrzymywał całą rodzinę. Byłam mu bardzo wdzięczna, że mogę być w domu z dziećmi. Pokazywanie świata dzieciom, piękna stworzenia, poezji, która nas otacza, i w tym wszystkim Pana Boga, dawało mi wiele satysfakcji. Męża widywałam tylko wieczorami, gdy po powrocie z pracy zajmował się dziećmi, w przelocie opowiadając, co działo się w jego pracy. Na początku ja też opowiadałam, co robiłam z dziećmi w ciągu dnia, ale dla mojego męża opowieści o tym, że piaskiem rysowaliśmy obrazy lub przyglądaliśmy się, jak mrówki cierpliwie znoszą trawę do mrowiska, nie były zbyt pociągające. Zaczęliśmy się rozmijać. Rzadziej rozmawialiśmy. Wieczorem zasypiałam zmęczona, a mąż jeszcze do późna pracował przy komputerze.
W południe siedziałam z młodszymi dziećmi w piaskownicy. „Ależ życie jest piękne, prawda?! – usłyszałam pytanie. Rozejrzałam się, żeby sprawdzić, czy to do mnie, ale nikogo wokół nie było, oprócz dzieci i nas dwojga dorosłych. On siedział na brzegu piaskownicy. Zaczęliśmy rozmawiać.
Od tego dnia na plac zabaw biegłam codziennie jak na skrzydłach. Mariusz przychodził z dwójką dzieci. Był na urlopie tacierzyńskim. Nasze maluchy bawiły się na placu, a my im towarzyszyliśmy, przy okazji rozmawiając o świecie, przyrodzie, wychowaniu dzieci, a wreszcie o pasjach, marzeniach, życiu. Po jakimś czasie zorientowałam się, że myślę o Mariuszu stanowczo za często. Zakochałam się platonicznie. Nie powiedziałam mu tego, ale z uśmiechów i spojrzeń Mariusza chciałam wyczytać wszystkie słowa, których dawno od nikogo nie słyszałam. Usprawiedliwiałam się sama przed sobą, że to tylko niewinne zauroczenie. Ale moje serce coraz bardziej oddalało się od męża. Już prawie nie rozmawialiśmy. Widziałam, że wszystkie obowiązki w domu go denerwują i najchętniej nocowałby w pracy. Nie potrafiłam zdradzić męża, chociaż czasem o tym myślałam, a nawet śniły mi się takie sytuacje, ale cóż? Modliłam się, by Pan Bóg uleczył tę sytuację”.
Szczupła blondynka
Magda popija łyk kawy i uśmiecha się: „ Pan Bóg musi mnie naprawdę bardzo kochać. Sumienie dręczyło mnie tak bardzo, że opowiedziałam o wszystkim znajomemu księdzu. Zaproponował, by przerwać znajomość z Mariuszem i modlić się o uzdrowienie relacji z mężem, z którym wiąże mnie sakrament. Nie byłam jednak jeszcze na to gotowa. Postanowiłam już więcej nie pójść na plac zabaw, na którym widywałam Mariusza. Tego dnia pojechałam do innego parku w centrum Warszawy. Był niedaleko pracy mojego męża i trochę liczyłam, że w porze lunchu spotkam się tam z Robertem, by przypomnieć sobie, że to jego kocham najbardziej na całym świecie. Chciałam zrobić mężowi niespodziankę. Spakowałam zabawki na wózek i ruszyliśmy z dziećmi do parku. Zobaczyłam mojego męża zrywającego tulipany. Ostatnio robił to siedem lat temu, zrywał wtedy dla mnie ukradkiem kwiaty w tym samym miejscu. Teraz siedział w różowych tulipanach w swoim dobrze skrojonym garniturze i robił dziwne miny. Szczupła blondynka w czarnym kostiumie śmiała się głośno, ledwo trzymając dwa kubki z kawą. Chciałam uciekać, ale wypuściłam maluchy z wózka, żeby pobiegły do taty, co niezwłocznie uczyniły, wrzeszcząc przy tym wniebogłosy…
„Byłem zazdrosny, ale nie byłem lepszy”
„Było mi wstyd. Czułem się okropnie. Przyłapany na gorącym uczynku. W jednym momencie świat zawirował mi przed oczami i oprzytomniałem. Do tej pory nie mogę sobie wybaczyć, że zauroczyłem się młodszą koleżanką z pracy, mając tak piękną i mądrą żonę, z którą mam wspaniałe dzieci” – mówi Robert, który dołączył właśnie do nas w kawiarni. Wyszedł na chwilę z pracy.
„Oboje musieliśmy przejść przez to trudne doświadczenie, żeby przypomnieć sobie, że najważniejsze jest nasze małżeństwo i rodzina. Mieliśmy wiele trudnych rozmów w towarzystwie naszego znajomego księdza. Były żale, wyrzuty, łzy. Dużo modliłem się sam i razem z żoną. Nic nie zaszło pomiędzy mną a koleżanką z pracy. Była singielką, bez zobowiązań, zapominałem na chwilę przy niej, że mam żonę, która w domu zasypie mnie mnóstwem opowieści z piaskownicy. Z koleżanką rozmawialiśmy o sprawach, którymi żyliśmy w firmie. Z perspektywy czasu widzę, jak niedobre są wyjazdy integracyjne bez współmałżonków. Piękne miejsca, zabawa, towarzystwo, jedzenie, alkohol. A gdzieś w domu żona z dziećmi, o których się zapomina na wyjeździe.
Od tamtego zdarzenia postanowiliśmy z Magdą rozmawiać codziennie i mówić sobie prawdę, nawet najtrudniejszą. Magda opowiedziała mi o Mariuszu. Byłem zazdrosny, że zakochała się w kimś, ale nie byłem lepszy. Teraz urządzamy sobie randki raz w tygodniu i wspólne wypady bez dzieci. Modlimy się razem codziennie. Widzę, jak się zmieniamy. Nie jesteśmy już tymi ludźmi, którzy się kiedyś spotkali i zakochali w sobie, ale chcę już na zawsze być wierny, bo przysięgałem przed Bogiem i ludźmi przy ołtarzu” – kwituje Robert. „Proszę tylko Boga, by mi pomógł wytrwać, by nam pomógł wytrwać”.
Autor: Katarzyna Pawlak
Artykuł ukazał się w magazynie Tak Rodzinie
foto: pixabay.com
Leave a Reply