Dawno temu na Boże Narodzenie usłyszałam mniej więcej takie kazanie:
Pewna kobieta przygotowała kolację wigilijną. Nakryła stół pięknym białym obrusem, wyciągnęła najlepszą zastawę stołową, ozdobiła nakrycia serwetkami, zapaliła świece. A na koniec ustawiła świąteczne potrawy. Było idealnie. Ale ta kobieta miała małe dziecko. I kiedy czymś się zajęła, ono podeszło do tego perfekcyjnie nakrytego stołu i pociągnęło za róg obrusa. Wszystko runęło na podłogę… Nasze życie jest trochę jak ten stół. Chcemy, żeby było idealne. Skrupulatnie planujemy, układamy, ustawiamy. Ale oto tej nocy rodzi się Dziecko. Przychodzi Pan Jezus. Czy jesteś gotów Go przyjąć? Tylko pamiętaj, że przyjąć Go naprawdę oznacza ryzyko. Bo to Dziecko może pociągnąć za róg twojego obrusa. I twoje doskonałe plany runą. Twój perfekcyjnie nakryty stół zostanie zdewastowany.
Co roku w świątecznym czasie przypominają mi się te słowa. Na dodatek teraz, kiedy jestem mamą małego dziecka, huraganowego dwulatka, chyba lepiej je rozumiem. I tak się zastanawiam, czy stać mnie na to, by w razie czego usiąść na podłodze przy zszarganym obrusie, wśród potłuczonych naczyń i porozrzucanego jedzenia i… tuląc Dziecko/dziecko, świętować? Może po raz pierwszy świętować naprawdę…?
Foto: Pamela Machado/Flickr/CC BY-NC-ND 2.0
Leave a Reply