Od dzieciństwa ciągle jesteśmy kształtowani na jakiś niezidentyfikowany sukces. Ciągle oczekuje się czegoś od nas, ocen, odpowiedniej postawy, zachowania, wizji przyszłości itd. Gdy zaczynamy dorastać, stawia nam się wymagania co do sposobu życia, zawodu, majątku, zapatrywań i widzenia świata. Mamy mieć odpowiedni status majątkowy, mieć nie mniej niż inni, pracować – jak to mi rodzina mówiła – jak przyzwoity człowiek, mieć rodzinę, konto w banku, tv, telefon… Niestety często równanie do wymogów otoczenia wpędza nas we frustrację, kredyty, długi. Chcąc być tym nałożonym nam społecznie ideałem, często gubimy siebie, zatracamy się w tym wyścigu „więcej, lepiej, szybciej” tak, że zapominamy o tym, jakie mieliśmy marzenia. Dzieciom mówimy: „wybierz zawód, byś dobrze zarabiał”, a czemu nie mówimy – „wybierz taki zawód, byś mógł być szczęśliwy i się spełniał”. Przecież czuć się spełnionym, szczęśliwym to bardzo ważne w życiu. Czemu społeczeństwo postrzega ludzi uboższych jako nieszczęśliwych, przecież nawet jest przysłowie – pieniądze szczęścia nie dają. Dlaczego widząc młodego człowieka, który zatrudnia się dorywczo i podróżuje po świecie, postrzega się go jako nieudacznika, bo nie ma mieszkania, samochodu, emerytury itd.? A czy my będziemy mieli godną emeryturę, czy stać nas będzie potem na te mieszkania, samochody, abonamenty tv, telefony? Czy nie będzie potem żal spojrzeć wstecz i pomyśleć: całe życie pracowałam, ciągle w pracy, nie miałem czasu żyć, a teraz nie mam już siły żyć? Nakręcamy się na stały sukces, kobiety pozostające z dziećmi w domu społeczeństwo traktuje jako mniej inteligentne, pod butem męża, niezaradne, odmóżdżone kury domowe. Odwrotnie też nie jest dobrze, faceta, który zostaje w domu z dziećmi, bo żona więcej zarabia lub nie czuje się w tym dobrze, uważa się za pantoflarza, ciapę, łamagę, idiotę. Niestety mało w społeczeństwie tolerancji, akceptacji osób i ich wyborów odbiegających od ogółu. Czyli musimy wszyscy biegać w tym kółku jak chomiki i nie zastanawiać się, czego tak naprawdę pragniemy? Nie wolno nam podążać za swoimi pragnieniami, bo zostaniemy wykluczeni społecznie? To smutne, bo w takim myśleniu nawet nie ma miejsca na wiarę, na modlitwę, medytację. Musimy ciągle tylko walczyć o to, by mieć, by być kimś, by bywać w odpowiednich miejscach. A co z marzeniami, co z ocaleniem samych siebie?
Ciągle jesteśmy bombardowani dawką lęku – może będzie wojna, huragan, powódź, podwyżka cen, uchodźcy. Ciągle się o coś boimy, nie umiemy się wyzwolić z lęku o jutro. Mam wrażenie, że to właśnie lęk nas pożera i niszczy. Boimy się o nasz poziom życia, majątek, pracę, rodzinę, zdrowie, a nie myślimy, że to właśnie ten lęk niszczy zdrowie. Dziś mój syn wyjechał na zawody, zapomniał telefonu i w pierwszej chwili przerażenie, jak to: nie będę miała z nim kontaktu, a jak coś się stanie, a jak będzie potrzebował czegoś… i nagle stuknęłam się w głowę, głupia kobieto, jeździłaś na kolonie, obozy, biwaki i rajdy bez telefonu, ba, nawet w domu go nie było, nie umarłaś od tego. Jeśli coś się stanie, to nie jedzie sam, jedzie dwóch opiekunów, więc na pewno cię powiadomią, a o której go odebrać, niech poprosi o zadzwonienie do nas opiekuna grupy, zna numer telefonu. Ale to myślenie przyszło po chwili, najpierw był lęk: dwa dni bez kontaktu z nim, przerażające.
Mam 45 lat, kilka lat temu postanowiłam odnaleźć siebie, przestałam zastanawiać się nad tym, czy tak wypada, co powiedzą inni, zerwałam toksyczne związki rodzinne i ze znajomymi. Zaczęłam mówić głośno, co czuję, czego pragnę, niestety po latach życia według nakazów, zakazów i wyborów dokonywanych w przymusie ciężko tak zupełnie się wyzwolić. Pewnie mi zajmie to kolejne kilka lat. Kocham moje dzieci, kocham mojego męża, ale muszę też kochać siebie, by oni byli ze mną szczęśliwi. Chcę podążać za swoimi marzeniami, nie mogę żyć w ciągłym lęku, muszę zaufać sobie. Nieszczęśliwa matka i żona nie jest dobrą matką i żoną, nie chcę obciążać tym też moich dzieci, chcę im pokazać, że musimy siebie kochać i akceptować. Nie najważniejsze jest posiadanie i budzenie się z coraz większym majątkiem, ale wzbogacanie siebie jest ważne, gromadzenie dobrych wspomnień, rozwój wewnętrzny, nasze ciało jest świątynią naszego ducha, bądźmy dobrzy dla samych siebie. Nie możemy żyć tylko na pokaż lub by zadowolić innych, spełnić ich oczekiwania. Trzeba być odrobinę egoistą. Zauważyłam, że im bardziej kocham siebie, tym bardziej jestem otwarta na innych, czuję, że więcej mogę dać innym, nie trapi mnie ciągłe poczucie winy, czy sprostałam wymaganiom, czy inni są ze mnie zadowoleni, chce mi się częściej uśmiechać do ludzi. Wiem, że nie będę ideałem, nie uda mi się zadowolić wszystkich. Jak to Fredro napisał: „Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba”. Nie chcę być Don Kichotem i walczyć z wiatrakami, nie wybieram sobie nierealnych celów, chcę po prostu być sobą.
P.S Syn wrócił cały i zdrowy, nie mając przy sobie telefonu, poprosił kolegę, by mógł dać nam znać, o której mamy go odebrać. Cały dzień był na zawodach, może telefon by go odrobinę rozpraszał, może 2 dni bez elektroniki w ręku dobrze mu zrobiły. Sam pakował się na wyjazd (ma 15 lat), nie zabrał mydła (pożyczył od kolegi) i ręcznika (użył ręcznika do wycierania rąk na zawodach). Czyli ogólnie dobrze sobie poradził, mimo kilku wpadek. Ma alergię na pszenicę, na obiad podano mięso w sosie, zapytał, czy jest możliwość usmażenia mu jajka, oczywiście nie było z tym problemu, nie był głodny.
To chyba my rodzice widzimy nasze dzieci jako bardziej bezradne i bezbronne istoty, oni sobie całkiem nieźle potrafią poradzić, trzeba im tylko na to pozwolić i przestać się obsesyjnie o nich martwić.
Leave a Reply