Od tylu już dziesięcioleci z okazji Dnia Kobiet, choć obecnie jest on często wyśmiewany, to zawsze jednak musi na ten temat pojawić się jakiś choćby mały komentarz. A oprócz tego panie – pomimo wszystko – oczekują tego dnia na jakieś wyjątkowe względy u płci przeciwnej. I jeśli nie znajdą kwiatka lub choćby czekoladek to zachowują się dziwnie nieracjonalnie. Można śmiało powiedzieć, że w tym czasie, u progu wiosny, wciąż jest grany jeden temat – stosunków męsko-damskich, na etapie zalotów z okazji Walentynek, aż do stałego związku, z powodu Dnia Kobiet.
Czy to jest przypadek? Niedawno natrafiłam w internecie na wpis pana który opowiadał że ma za żonę panią z Ukrainy i dlaczego bardziej mu to odpowiada niż gdyby była Polką. I dalej opisuje jaka to jest osoba i jakie ma zalety, i jak wygląda to ich małżeństwo. Owszem, nie krytykuje Polek jako takich, ale wymieniając pozytywy swojej żony już daje w pewien sposób odpowiedź na takie pytanie. Z tego co zauważyłam, żeby się nie rozdrabniać, to w jego opowieści przeważało słowo „my”. I raczej nie było tam wielu słów typu „ja” albo „ona” czy „on”. Stąd prosty wniosek, że małżeństwo to już jest coś innego niż połączone dwie jednostki, ale jakaś nowa jakość powstaje, która się właśnie nazywa „My”.
Ogólnie powiem, że zasmuciły mnie te wywody, bo zawsze myślałam że my – czyli polskie kobiety – jesteśmy wyjątkowe i niezastąpione.
Tak się składa, że w bliskim otoczeniu mam okazję obserwować młode związki rodzinne i faktycznie tam, gdzie jest mocniejsza wspólnota, wydają się tym trwalsze. Natomiast trudniej jest gdy w pary dobierają się dwie silne, odrębne osobowości. Sama nie mam zbyt wielkich własnych osiągnieć, co nie znaczy, że teorię mam dobrze opanowaną…Sama dobra praktyka bez podbudowy też przecież może zawieść.
A swoją drogą chciałabym wiedzieć dlaczego tracimy punkty na rzecz innych kobiecych reprezentacji narodowych w konkurencji udanych związków… Przetrenowanie to, czy – niedotrenowanie?
Photo by Tamara Gak on Unsplash
Leave a Reply