Szczerze mówiąc, scenariusz wydarzeń, w jakich teraz uczestniczymy, godny jest wyobraźni kreatywnego siedmiolatka: wszyscy sobie żyli normalnie, aż tu nagle na świecie pojawił się groźny wirus i nikt nie mógł wychodzić z domu i wcale nie było szkoły i wszystkie dzieci na ziemi musiały się uczyć przez komputer, a w sklepach przez miesiąc nie było drożdży i papieru toaletowego, bo dorośli sami zaczęli piec chleb, a papier toaletowy chowali na czarną godzinę… Uwierzyłby ktoś w taką wizję? Akurat!
Niebiosa ani chybi wysłuchały tych wysprejowanych na co drugim murku aktów strzelistych „Boże zatrzymaj świat, ja wysiadam” i z dnia na dzień świat zatrzymały. Okazuje się, że wystarczy mały wirus, aby wielki człowiek – zdobywca Kosmosu, wielbiciel kawy ze spienionym mlekiem, koneser kuchni wegańskiej i właściciel imponującego SUVa z klimatyzacją i poduszkami powietrznymi; ten właśnie opływający we wszystko człowiek stanął zdumiony przed wywalonym nagle na zbity pysk światem, który niespodziewanie przypomina mu o tym, co jest najważniejsze.
A najważniejsze okazały się, jak zwykle zresztą, najprostsze rzeczy.
Na przykład oddech.
Zamaseczkowani, z zakrytym nosem i ustami, tęsknimy za swobodnym, pełnym oddechem. Zawsze byliśmy przekonani, że co jak co, ale oddech należy do tych rzeczy, które są nieodbieralne; rzeczy, które stanowią nasze człowiecze podstawowe wyposażenie. Oddech nie tylko zapewnia nam energię potrzebną do życia, ale pełni też inne ważne funkcje! Oto co zawdzięczamy naszemu zwyczajnemu, skromnemu oddechowi:
- podczas głębokiego oddechu organizm pobiera nawet do 10 razy więcej powietrza niż przy oddechu płytkim,
- spokojny, głęboki oddech usprawnia pracę układu limfatycznego
- ponad 70% zbędnych dla organizmu substancji i toksyn jest usuwanych podczas oddychania
- nasz mózg potrzebuje tlenu! osiemdziesiąt procent wdychanego z powietrzem tlenu zużywa właśnie mózg
- długi, świadomy oddech jest w stanie opóźnić procesy starzenia
- bez pożywienia można przeżyć trzy tygodnie, bez picia zaledwie trzy dni – bez oddechu tylko trzy minuty!
Nasz oddech opowiada o nas! Krótki, urywany oddech może wskazywać na to, że żyjemy w stresie, napięciu albo lęku; może też być objawem niskiej samooceny i tego, że łatwo nas wyprowadzić z równowagi. Oddech długi, głęboki i spokojny charakteryzuje osobę zrównoważoną, zadowoloną z życia, szczęśliwą i raczej pewną siebie. Nie ma w tym oczywiście nic dziwnego ani tajemnego – to żaden horoskop, są to po prostu fizjologiczne reakcje naszego organizmu. W nerwach oddychamy płytko i szybko, natomiast gdy jesteśmy spokojni, oddech w sposób naturalny pogłębia się i wydłuża. Podobno ten, kto potrafi panować nad oddechem, panuje też nad sobą.
Oddech nie tylko ożywia nas fizycznie, ale może stać się pomostem między nami, a światem transcendentnym. Wystarczy świadomie uregulować swój oddech, aby wejść w medytację, a tym samym nawiązać głębszą więź z Tym, który nas stworzył i który tchnął w nas tchnienie życia. Świadomy, spokojny oddech towarzyszący modlitwie pomaga nam uwolnić umysł od rzeczy, które zaprzątają nas na codzień i otworzyć nasze serce na Boga. Jeśli ktoś pragnie na serio nauczyć się medytacji chrześcijańskiej, powinien zacząć od nauki oddychania. Mama nie chce zamieniać swojego bloga w traktat o medytacji; w każdym razie, jeśli ktoś jest zainteresowany tym tematem, to warto sięgnąć po książki Marcina i Moniki Gajdów ” Rozwój. Jak współpracować z łaską” oraz „Świątynia. Wprowadzenie do kontemplacji”.
Oddech przypomniał nam o sobie, bo został niejako urzędowo upośledzony, natomiast czas jest tym, co w pewnym sensie odzyskaliśmy; jest dobrem, które nagle wpadło nam w ręce – i z którego nadmiaru nieco zgłupieliśmy. Tak, Mama wie, że w tym darowanym czasie trzeba zmieścić szkołę, pracę, studia, posiłki, sprzątanie, wychodzenie z psem, karmienie kota i co tam jeszcze kto ma, ALE jednak – ale jednak odpadły nam dojazdy do pracy i szkoły, lunche i kolacje z ważnymi klientami, delegacje, odwożenie dzieci na dodatkowe zajęcia i tak dalej, i tak dalej. Ten czas, uprzednio niejako „marnowany” dostaliśmy, dzięki Covidowi, do ręki. Panie kochany, toż to żywa czasowa gotówka w naszych kieszeniach! Co z nią zrobić, co z nią zrobić? Zobaczcie, nagle mamy okazję po prostu pobyć ze sobą, bez pośpiechu i stresu. Możemy celebrować wspólne posiłki – gotować prawdziwe jedzenie, piec prawdziwy chleb, kroić prawdziwe ciasta – i zjadać to wszystko razem, przy ładnie nakrytym stole i niespiesznej rozmowie. Dzieci mają też niepowtarzalną chyba szansę, aby ujrzeć swoich rodziców, a zwłaszcza swoich ojców, przy pracy zarobkowej – a to jest dla nich bardzo ważne i cenne doświadczenie. Aby naprawdę poznać swoich rodziców, dzieci powinny zobaczyć (współpracownicy ich rodziców obserwują to na codzień) jak wygląda sposób ich rozumowania, jak radzą sobie w napiętych sytuacjach, jak reagują będąc pod presją czasu. W jaki sposób dziecko ma w sobie ukształtować silną wolę i mocny charakter, jeśli na codzień nie widzi swojego taty, zmagającego się ze sobą, aby dotrzymać umówionego terminu i dobrze wykonać powierzoną pracę? Dzieci uczą się przez naśladownictwo, a niestety praca zarobkowa mamy i taty dokonująca się poza domem i obowiązek szkolny odbywany poza domem (ile rzeczy dzieje się poza domem!), odebrały im w dużym stopniu okazję do pomocy rodzicom w ich pracy, ale także możliwość absorpcji wartości oraz etosu pracy reprezentowanych przez rodziców – a zwłaszcza ojca. Kwarantanna sprawiła też, że nagle nasz dom stał się dla nas czymś więcej niż tylko miejscem w którym śpimy, czy też przestrzenią wymagającą umeblowania. Do domu, jako miejsca w sensie dosłownym, fizycznym, powróciły czynności niegdyś w nim wykonywane, takie jak praca i nauka, ale także wspólna rodzinna rozrywka; wspólne wieczory o szarej godzinie, podczas których – nawet jeśli jedni czytają, inni oglądają Netfixa, jeszcze inni grają w Minecrafta, a pozostali budują rakietę lego (albo rozwlekają klocki po całym domu) – można jednak podzielić się zabawnym fragmentem książki, zawołać „uwielbiam, jak on śpiewa w tym filmie” albo „mamo, zobacz, co zbudowałem!”. Właśnie za tym tęskniliśmy, prawda?
Dzięki kwarantannie nie mamy wyrzutów sumienia (no, może minimalne), kiedy rozmowa z córką przeciąga się długo w noc, bo następnego dnia rano nie trzeba zrywać się przed szóstą, żeby zdążyć na autobus o siódmej dziesięć, który nas dowiezie do odpowiedniej placówki na ósmą piętnaście. Nie mamy też wyrzutów sumienia, kiedy na pierwsze Zoomowe spotkanie udajemy się w swetrze narzuconym na piżamę… albo zasiadamy do śniadania około godziny dziesiątej, bo wcześniej nie byliśmy głodni. Zwolniliśmy, to pewne. Obyśmy potrafili to spowolnienie zachować, kiedy kwarantanna się skończy!
Na koniec (last but not least) Mama chciała wspomnieć o jeszcze jednej zwyczajnej – niezwyczajnej rzeczy, która w dobie koronawirusa ma szansę na odzyskanie swojego miejsca. Chodzi Mamie o dotyk; zwykły dotyk, którego między nami coraz mniej. Tak mocno weszliśmy w różne formy komunikacji elektronicznej, że jakby trochę zapomnieliśmy o wartości dotyku. Jeśli komunikujemy się prawie wyłącznie przez internet, to nie jest to sposób, który sprzyja tworzeniu więzi międzyludzkich, a wręcz może powoli doprowadzić nas do wyobcowania, poczucia głębokiej samotności, a nawet odrzucenia. Niestety, odzwyczajamy się od kontaktu fizycznego (obecna sytuacja tylko ten stan, na nieszczęście, pogłębia); nasza podświadomość zaczyna nam podsuwać myśl, że druga osoba jest zagrożeniem; kimś, przed kim powinnam się bronić. Przez coraz powszechniejszy brak opanowania w sferze seksualnej, a także przez wszechświatowe nagłaśnianie akcji takich jak #metoo, weszliśmy wszyscy trochę w kulturę podejrzliwości, która w pewnym sensie uznaje w drugim człowieku przeciwnika – a nawet wroga. Ten dyskomfort kontaktu fizycznego wkradł się nam też do małżeństw i rodzin. Tymczasem psychologowie wykazują jasno, że człowiek potrzebuje od czterech do dwunastu przytuleń dziennie: cztery dla zachowania dobrego samopoczucia psychofizycznego, a osiem lub dwanaście dla wzmocnienia go! Dotyk, przytulenie sprawia, że jesteśmy spokojniejsi i bardziej zrelaksowani; zmniejsza się też emocjonalny dystans między nami, przez co okazujemy gotowość do wejścia w dialog, relację, więź. Istnieje też teoria Daniela Schnarcha która twierdzi, że trwałość małżeństwa zależy od tego, czy małżonkowie przytulają się, czy nie! Proponuje on małżeństwom w kryzysie terapię mocnego, długiego przytulania, które przezwycięża w nich skłonność do pośpiechu, uśmierza niepotrzebne obawy, niweczy pretensje i wzajemne oskarżenia. Kiedy mąż obejmuje żonę, a żona odpowiada mu podobnym zachowaniem, produkcja hormonów miłości i dobrego samopoczucia (odpowiednio testosteronu i oksytocyny) jest u obojga bardzo duża, natomiast poziom stresu znacząco maleje, bądź zanika. Wiemy o tym, jak ważne jest przytulanie dzieci, ale pozwalamy sobie na zaniedbanie tego gestu, kiedy nasze maluchy zamieniają się w nastolatki. Tymczasem przytulanie jest równie ważne dla kilkunastolatków, jak dla małych dzieci, dlatego trzeba je przytulać, nawet, jeśli początkowo wydają się wobec tego oporne. Jeden z najbardziej znaczących skutków kontaktu fizycznego między najbliższymi ludźmi polega na umocnieniu istniejących między nimi więzi uczuciowych, wprowadzaniu w ich życie większego pokoju i łagodności, wzmocnieniu poczucia własnej wartości a także budowaniu wspólnoty rodzinnej. Zresztą chyba każdy z nas ma choćby jedno takie doświadczenie przytulenia, po którym poczuł się lepiej – umocniony, pełen nadziei, bardziej kochany. Przytulenie to czułość, pragnienie spotkania i miłości – a także pojednanie i wybaczenie. Jest to najskuteczniejsze antidotum na liczne dolegliwości współczesności, jakie nas mogą dotknąć, a także najlepsze lekarstwo na proces starzenia się serca. Tak więc dotykajmy się, klepmy po plecach, trzymajmy się za ręce, głaszczmy po twarzy, przytulajmy się – a wszystko to bezinteresownie, bez podtekstów i ukrytych żądań. Niech koronawirus rozpocznie wielką rodzinną terapię przez przytulanie! Być może nigdy już nie będzie na to tak dobrego czasu, kto wie? Odwróćmy przebodźcowane oczy od ekranów laptopów i smartfonów i popatrzmy na twarze tych, którzy są nam najbliżsi na świecie – i przytulmy się! Jeśli w waszej rodzinie nie ma dzieci – przytulcie się mocno we dwoje. Jeżeli jesteście rodzicami – weźcie dzieciaki między siebie i przytulcie się „na kanapkę”. W końcu istotą bytu nie jest ani materia, ani duch – ale komunia, bo na samym początku wszystkiego była miłość, a więc – przytulenie.
Ps. Jeśli chcecie spotkać Mamę poza światem blogerów, to Mama bardzo serdecznie zaprasza was do lektury Magazynu Kreatywnej Edukacji KREDA, w którym co miesiąc -poczynając od maja – będą się ukazywały Mamine artykuły. Mama w ogóle bardzo, bardzo poleca ten miesięcznik, bo nie tylko napakowany jest treściami, których każdy rodzic poszukuje i potrzebuje, ale jest też jednym z najpiękniejszych magazynów na naszym rynku!
Photo by Sharon McCutcheon on Unsplash
Leave a Reply