Wychowanie

Z prezentem czy bez?

Jak każda matka chcę, żeby moje dzieci były szczęśliwe. Za tym pragnieniem cichutko skrada się podstępne ” wszystko miały”. Dookoła pełno reklam a w sklepach nieprzebrane bogactwo zabawek. Tylko brać. Bycie wielodzietnym rodzicem sprzyja włączaniu rozsądku i codziennym ćwiczeniom w trudnej sztuce wyborów:

  • co konieczne a co nie,
  • co należy załatwić najpierw a bez czego dzieci mogą się zupełnie spokojnie obejść.

Nie jest to łatwe.

W naszej rodzinie często po czasie obfitości lub spokojnej normalności pojawiają się wiry finansowe, zależne od gorszej pracy, choroby, napraw samochodów czy jakiś monstrualnych rachunków. Wtedy trzeba dzielnie zacisnąć pasa i poczekać na kolejny przypływ gotówki. W jednym z takich dołków finansowych pojawił się zmasowany atak urodzin wśród krewnych i znajomych. Nasze lubiane, nie dziwię się, dzieci zostały hurtowo zasypane zaproszeniami do świętowania urodzin swych przyjaciół i kolegów. A tu kieszeń pusta i dziurawa, grosiki odliczone do końca miesiąca.

Pierwsze rozwiązanie, które wpadło mi do głowy wywołało łzy w oczach mocno nieletniej progenitury – No, przykro mi, nie możecie pójść.

Wiem, wiem. Było jeszcze jedno rozwiązanie: pójście bez prezentu. Ale tu moja pycha tupała nogami, że nie uchodzi, jak to będzie wyglądało, dziecko będzie się źle czuło itd.

Wieczorem po odbyciu rozmów okraszonych zwiększoną liczbą „przytulasków” i ukojeniu nieszczęśnika wcale nie czułam się lepiej. Cały czas przeżywałam zawód sprawiony mojej córeczce. Musiałam słodkiemu dziewczęciu wyjaśnić, że nawet jak postaramy się o prezent dla jej koleżanki, to następnego dnia urodziny ma przyjaciółka jej siostry a potem kumpel jej braci. Kogo wybrać, kto ma zrezygnować, kto jest ważniejszy? Dziewczę sprawę analizowało, walczyło ze sobą i w końcu stwierdziło, że byłoby to faktycznie niesprawiedliwe kogoś wybrać.

Smutno mi było, gdy myślałam o jej rozczarowaniu i wtedy wpadłam na prosty pomysł. Wszak mam w domu szydełko i kolorowe włóczki. Bardzo szybko zrobiłam prosty portfelik w kolorowe paseczki, zapinany na guziczek. Przed świtem był gotowy. Byłam niewyspana i przejęta jak moje dziecko przyjmie ten, wydawałoby się, substytut prawdziwego prezentu.

Była zachwycona. Po urodzinach zachwyt wzrósł, bo to był NAJ, NAJ, NAJLEPSZY prezent jaki dostała koleżanka. Od tamtego czasu minęło kilka lat, chwilowo w finansach mamy etap spokojnej stabilizacji a dzieci i tak domagają się prezentów wykonanych własnoręcznie przez mamusię. Bo są najlepsze, jedyne i robione z miłością.

Przyznam się, że wolę prezenty kupować, bo leń ze mnie, ale na takie postawienie sprawy nie ma mocnych.

Photo credit: craftapalooza / Source / CC BY-NC

O autorze

Justyna Walczak

Z wykształcenia lekarz, mama 10 dzieci. Pisze ciągle (na blogu), czasami publikuje we Frondzie. Ma na swoim koncie książkę "Dom pełen kosmitów". Czasami towarzyszy przy porodach domowych.

Leave a Reply

%d bloggers like this: