Do napisania tego tekstu zainspirowała mnie znajoma, która opisała samochodową edukację swojej rodziny. Samochodową? O co chodzi?
Dużo czasu spędzam z dziećmi w aucie. Jedziemy na zajęcia, wracamy z lekcji muzealnych, jedziemy na wycieczkę, na basen i w różne inne ciekawe miejsca. Codziennie gdzieś jedziemy. Bliżej lub dalej ale jedziemy.
Jakby podliczyć ilość godzin spędzanych przeze mnie za kółkiem tygodniu, to trochę się tego nazbiera. Czasem pół godziny dziennie, czasem dwie, różnie. Jak jadę gdzieś sama , co zdarza mi się niezwykle rzadko, wtedy się modlę. A z dziećmi? Też się często pomodlimy a potem…. Można robić tyle ciekawych rzeczy. Sporo rozmawiamy, dzieci zadają jakieś pytanie i dalej już leci nam dyskusja na coraz ciekawsze, czasem wręcz filozoficzne tematy. Uwielbiamy słuchać audiobooków, całkiem pokaźną liczbę książek już w ten sposób „przeczytaliśmy”. Czasem jest ochota, żeby nie tylko posłuchać ale i poczytać. Tu niestety jako kierowca jestem dyskryminowana i książki na kierownicę nie wyjmę, ale cóż.
Słuchamy muzyki… i śpiewamy. Po polsku, po angielsku a bywa, że i po francusku (szczęśliwie mama opanowała ten język). Urządzamy sobie konkursy językowe, ortograficzne, matematyczne i inne, na jakie nam ochota przyjdzie. Ostatnio z powodu nadmiernego harmidru w samochodzie, chciałam urządzić konkurs pt. kto wytrzyma 5 minut bez gadania. Najstarszy nałogowy gaduła odkrzyknął „nie ja!” i kontynuował narrację. Cóż cisza będzie kiedyś indziej, może w innym życiu.
Może dlatego tak lubię te nasze „podróże? I te krótkie i te całkiem długie.
Leave a Reply