Nie umiemy być wdzięczni.
Gorzko brzmią mi te słowa, ale – może trzeba je powtarzać tak długo, aż dojdą do sfery umysłu, a nie tylko do… kubków smakowych.
Ja nie umiem być wdzięczna. Uczę się tego. Ale im bardziej powinnam, tym bardziej chyba – nie jestem. Za to, co mam: za dom, za bliskich, za wciąż za krótkie noce i ciągle niespełnione marzenia. Za pracę, której tak długo szukałam – a kiedy znalazłam to się okazało, że jest inna niż miała być, jest z innymi ludźmi niż się zapowiadało i jest… w ogóle nie do pojęcia. Za moje dzieciaki, tym razem te „szkolne”, które zadają takie pytania, o jakich mi się nie śniło, że mogę usłyszeć. Za znajomych, którzy są całkiem blisko – nawet jeśli nie piszą i nie dzwonią – ale w razie czego – okazują się bliscy, dobrzy i serdeczni. Co do pracy.
Trochę zmieniłam branżę. Tylko trochę, bo dalej mam takie dzieciaki, jakimi się zajmowałam, ale – to jest szkoła i ja jestem panią od polskiego. Inna sprawa, że po dwóch tygodniach okazało się, że jestem też od nawlekania igły, od czytania plakatów i od zabawy w „białą damę”.
Chyba nie jestem jedyna, która nie umie docenić tego, co ma.
Dostałam telefon dzisiaj: „pomódl się, żeby Pan Bóg mnie zabrał stamtąd”. Na końcu języka miałam: „ale że do siebie?” Znajoma pracuje w szkole. Z niepełnosprawną dziewczynką. Dziecko jest maleńkie, ma osiem lat a wygląda na 5, jest autoagresywne, samotnie wychowywane przez mamę.
Z całą sympatią dla znajomej: z takim podejściem to może faktycznie inna praca byłaby lepsza. Bezpieczniejsza… dla podopiecznych także. W sensie – podopieczni mieliby odpowiednią opiekę.
Ale… znajoma też długo szukała pracy. Nawet dłużej niż ja. Zanim podpisała umowę, była na dniu próbnym, była na dwóch spotkaniach z dyrektorem, z matką dziecka… Przyjęła tą pracę, wydawało mi się – z wdzięcznością. Czemu tak teraz się zadziało, że jednak chyba to nie to?
Może oczekiwania. Bo przecież do wyższego celu jest stworzona. Ona by chciała gdzieś sama, przy biurku, najlepiej sama w pokoju i broń Boże z dziećmi. Ale po co kończyć pedagogikę w takim razie? Po co jeździć na kursy doszkalające w takiej dziedzinie, której się z całego serca nie znosi?
Przypomniałam sobie właśnie, że połowę podstawówki i cały ogólniak marzyłam o tym, żeby uczyć języka polskiego. Spełniło mi się właśnie po raz kolejny. Po prawie 20 latach. Dziękuję Ci, dobry Panie Boże.
Photo: naosuke ii via Foter.com / CC BY
Leave a Reply