Media prawicowe obiegła informacja o tym, że we Francji zakazano emisji reklamy społecznej przygotowanej na Światowy Dzień Zespołu Downa w 2014 roku, ze względu na to, że pokazane w niej zostały uśmiechnięte osoby dotknięte tą chorobą. Ściśle rzecz biorąc, wydano nie tyle zakaz, ile opinię (sporządzoną przez francuski odpowiednik polskiej KRRiT), zgodnie z którą spot nie spełnia wymogów francuskiego prawa, stanowiącego, że reklama musi mieć charakter komercyjny, ekonomiczny lub promować interes publiczny. Pokazywanie, że osoby z zespołem Downa cieszą się życiem, nie leży oczywiście w interesie publicznym, a co więcej „prawdopodobnie narusza spokój sumienia kobiet, które legalnie dokonały innych osobistych wyborów”. Ta informacja w istocie jest szokująca, ale chyba tylko na pierwszy rzut oka. Jeśli bowiem przyjrzeć się bliżej, widać wyraźnie, że ta decyzja wpisuje się idealnie w wojnę o legalizację aborcji, a ujmując to szerzej – w wojnę o nowy, liberalny porządek świata.
Jak zmieniać postawy?
Pod koniec lat 80. w USA działacz LGBT, Marshall Kirk, opublikował instrukcje, jak doprowadzić do tego, aby homoseksualizm został powszechnie zaakceptowany. Miało do tego dojść poprzez wprowadzenie w życie sześciu kroków:
- Poruszanie tematu homoseksualizmu tak często jak to możliwe, aby przestał być postrzegany negatywnie i stał się przynajmniej obojętny;
- Przedstawienie homoseksualistów jako niewinnych, ofiar, prześladowanych;
- Zaangażowanie w działania w obronie homoseksualizmu osób heteroseksualnych; nie należy przy tym wymagać wspierania homoseksualizmu, ale raczej podnosić hasła antydyskryminacyjne, walczyć o wolność wyboru, wypowiedzi, równość;
- Przedstawianie homoseksualistów jako pozytywnych bohaterów, z którymi można się utożsamiać; gej ma być piękny, mądry, jednocześnie sprawiamy wrażenie, że jest taki, jak każdy z nas; promowanie homoseksualnych celebrytów, znanych postaci ze świata nauki;
- Deprecjonowanie przeciwnika: homofob ma być brzydki, odstręczający; celem walki jest też Kościół Katolicki;
- Wsparcie finansowe, zarówno od samych homoseksualistów, jak i zwykłych ludzi dbających o sprawiedliwość społeczną.
Ten sam schemat jest również wykorzystywany do walki o legalizację aborcji, choć zagadnienie jest z pewnością trudniejsze. W końcu w przypadku homoseksualizmu chodzi tylko o „prawo do miłości”, aborcja to walka o prawo do zabijania. Nie tak łatwo zamydlić ludziom oczy, zwłaszcza że w grę wchodzą jeszcze bardzo silne emocje, jakie większość z nas odczuwa w stosunku do dzieci. Ale i w tej walce zwolennicy „wolności wyboru” odnoszą zauważalne zwycięstwa.
Liberalna nowomowa
Zwolennicy liberalizmu moralnego doskonale zdają sobie sprawę, że aby osiągnąć swoje cele, muszą działać powoli i nie szokować. W początkowej fazie chodzi przede wszystkim o to, aby odejść od jednoznacznie pejoratywnego osądzania danego zjawiska. Zatarcie świadomości, o czym tak naprawdę mówimy – jest zdecydowanie większe prawdopodobieństwo, że ludzie zdecydują się poprzeć walkę o „prawa kobiet” niż o „prawo do zabijania dzieci w łonie matki”. Sfera języka odgrywa tu pierwszorzędną rolę.
Zamiast o zabijaniu dzieci, mówimy o „usuwaniu ciąży” albo jeszcze lepiej – „terminacji”, bo tego większość już w ogóle nie zrozumie. Ciąża to przecież jakiś stan, duży brzuch i mdłości, dziecka na pierwszy rzut oka nie widać. O ileż łatwiej „usunąć ciążę”, niż „zabić dziecko”. Zamiast dziecka jest zresztą „płód”, a wcześniej „embrion”, „zarodek” albo „zlepek komórek”. Nie mamy „morderstwa”, a jedynie „zabieg”. Świadomość tego, co tak naprawdę się dzieje, jest zatarta. Chcę wierzyć, że jednak większość kobiet zdaje sobie sprawę, co to znaczy „ciąża” (gdyby zresztą nie wiedziały, to czym się martwić, przecież aborcja wynika właśnie ze strachu przed dzieckiem), ale co innego wiedzieć teoretycznie, a co innego widzieć w praktyce. Dlatego właśnie tak bardzo zwalczani są obrońcy życia, którzy w klinikach aborcyjnych namawiają kobiety, aby przed „zabiegiem” zrobiły badanie USG. Zobaczenie dziecka w zadziwiająco wielu przypadkach powoduje, że nagle „usuwanie ciąży” nie jest już tak bezproblemowe, jak wyrwanie zęba.
Mistrzostwem manipulacji jest moim zdaniem ukucie takich określeń jak „prawa reprodukcyjne”, „zdrowie reprodukcyjne kobiet” czy najpopularniejsza „wolność wyboru”. Przecież „prawa” to coś, co należy się każdemu człowiekowi. Sprzeciwiasz się aborcji? Odbierasz kobietom ich prawa, to już zarzut sporego kalibru. Ukazywanie aborcji w skojarzeniu ze zdrowiem jest tak daleko posuniętym nieporozumieniem, że aż trudno uwierzyć – ale spróbuj się opowiedzieć przeciwko zdrowiu kobiet…
Z hasłami „wolności wyboru” mieliśmy ostatnio dość intensywnie do czynienia w czasie „Czarnego Protestu”. Wiele z jego uczestniczek deklarowało, że wcale nie są za aborcją, ale za „prawem wyboru” właśnie. Nie walczymy więc o akceptację zabijania dzieci, tylko o to, aby kobiety mogły decydować o sobie. To przecież idealna realizacja punktu trzeciego z planu Marshalla Kirka.
Kobieta jest ofiarą
Aborcja to „dramat kobiety” i „trudna sytuacja”. Kto więc jest ofiarą? Kobieta. Żeby było jasne – nie twierdzę, że kobiety, które posuwają się do aborcji nie są w dramatycznej sytuacji. Zapewne wiele z nich nigdy nie zdecydowałoby się na coś takiego, gdyby nie to, że czuły się postawione pod ścianą, widziały tylko jedno wyjście z sytuacji. Nie zmienia to jednak faktu, że znów sytuacja jest analogiczna do tej, o której w swoim manifeście pisał Kirk. Mamy ze współczuciem spoglądać na kobiety, a nie na dzieci, które są ofiarami w znaczeniu dosłownym.
Do takiego postrzegania kobiet w kontekście aborcji przyczyniają się pojawiające się co jakiś czas historie o zgwałconych nastolatkach czy kobietach zmuszanych do rodzenia dzieci z wadami letalnymi (najlepiej na opinię publiczną działają te najbardziej drastyczne).
Do gejów-najlepszych przyjaciół i jedynych pozytywnych bohaterów w filmach czy serialach jesteśmy już dość przyzwyczajeni. Tymczasem coraz częściej w takim kontekście opowiada się też historie o aborcji. Chociażby tak popularne ostatnio seriale paradokumentalne. Co rusz w którymś pojawia się nastolatka w ciąży, która kupuje przez Internet tabletki wczesnoporonne albo próbuje pozbyć się niechcianej ciąży w jakiś jeszcze bardziej „domowy” sposób. A później ląduje w szpitalu i ociera się o śmierć. Jak tu jej nie współczuć? Do tego łzawa historyjka o złym ojcu albo teściowej i społeczna akceptacja gotowa. Dodatkowo to też argument za tym, że jeśli aborcja jest nielegalna, to zagraża to zdrowiu i życiu kobiet – znów mam przed oczami „Czarny Protest”. Dlatego właśnie Natalia Przybysz, która dokonała aborcji, bo nie miała ochoty szukać większego mieszkania, nie ma szans na zostanie twarzą walki o „prawo kobiet do decydowania o sobie”. Ona akurat jest raczej analogią do złego homoseksualisty na paradzie równości, prawie nagiego i w obscenicznej pozie. Nie wywołuje współczucia ani zrozumienia, tylko obrzydzenie i społeczną niechęć. To ten szok, którego trzeba unikać. Warto jednak zauważyć, że choć pani Przybysz zdecydowanie przesadziła, to nie brakuje nawet w Polsce celebrytek, które przyznają się do aborcji, a już udział w „Czarnym Proteście” i bronienie „prawa wyboru” są obowiązkowe.
Zohydzić wroga
Profesor Bogdan Chazan, który dwa lata temu został odwołany ze stanowiska dyrektora szpitala Świętej Rodziny po tym, jak odmówił aborcji kobiecie, u której dziecka stwierdzono poważne wady wrodzone, jest chyba najbardziej rozpoznawalnym „złym” w Polskiej walce o legalizację aborcji. Obelgi, jakie padały pod jego adresem, pseudopsychoanalizy opisujące go jako tyrana i manipulanta, podżeganie społecznego ostracyzmu – to idealne przykłady ideologicznej walki z wrogiem „nowego wspaniałego świata”. Ale nie trzeba być tak znaną postacią. Wystarczy, że jesteś mężczyzną – natychmiast zamkną ci usta. Nie możesz wypowiadać się na temat aborcji, bo co ty możesz o tym wiedzieć. Jeśli jeszcze co gorsza jesteś księdzem, nie próbuj nawet otwierać ust, bo oprócz standardowego zarzutu absolutnej niewiedzy, będziesz musiał wziąć na siebie winy całego złego Kościoła, który uciska kobiety, traktuje je przedmiotowo i chce je ciemiężyć ze względu na chore męskie skłonności do przemocy i maltretowania. No chyba że chciałbyś wypowiedzieć się w tej sprawie pozytywnie. Wówczas możesz liczyć na zaproszenie do wszystkich lewicowych kanałów telewizyjnych i gazet – w końcu patrzcie, nawet księża są po naszej stronie.
Zła radość życia
Dzieci z zespołem Downa to tylko „uszkodzone płody”. W myśl aborcyjnej ideologii w ogóle nie powinno ich być. Nie są potrzebne, a tylko niszczą życie swoim rodzicom. Do tego jeszcze zaburzają idealną estetykę, po co je pokazywać w telewizji? To, że żyją i jeszcze mają czelność się śmiać, zamiast być tymi „roślinkami”, którymi miały zapewne być według lekarzy, zamiast cierpieć, bo przecież tylko to miały robić po urodzeniu, to doprawdy jakiś niepotrzebny dysonans, który może sprawić przykrość jakiejś prawdziwej „ofierze aborcji” – kobiecie, która takie dziecko zabiła. Oni mówią „zobaczcie, okłamują was”. Tego przecież nie można pokazywać w telewizji, bo główną przeszkodą do aborcji jest świadomość prawdy. I zapewne będzie zamierzony skutek – za parę lat, a może paręnaście, kiedy dorośnie kolejne pokolenie nastolatków i młodych dorosłych, żadne z nich już nie będzie pamiętało o tym skandalu, który teraz przeżywamy. I żadne z nich nie zobaczy nigdy w telewizji uśmiechniętego dziecka z zespołem Downa, dzięki czemu nie będą pewnie wcale wiedzieć, że tacy ludzie żyją, bawią się, uczą, rozwijają, mają swoje pasje i przyjaciół – i że są szczęśliwi. No bo przecież na żywo takiego człowieka nie zobaczą. Nie we Francji…
Photo: kennethkonica via Foter.com / CC BY-ND
Leave a Reply