Listopad to miesiąc szczególniejszej refleksji nad życiem, wspominania tych, co odeszli, częstszego odwiedzania cmentarzy (nawet jeśli zaraz po Zaduszkach ulice miast zaczynają się mienić bożonarodzeniowymi dekoracjami).
Lubię cmentarze. Są pełne takiej spokojnej, może nawet poważnej, ale przecież nie smutnej zadumy. Lubię spacerować pomiędzy nagrobkami. Zwłaszcza we Wszystkich Świętych i w Zaduszki. Nad cmentarzem unosi się zapach wosku, pod nogami szeleszczą jesienne liście.
Pamiętam, że w dzieciństwie frajdą było robienie we Wszystkich Świętych woskowych kulek na patykach. Zanurzało się patyczek w roztopionym wosku znicza, a potem ten wosk zasychał. I tak kilka razy. Wreszcie formowało się to palcami. I wracało się do domu z takim trofeum. A przed cmentarzem sprzedawano duże pierniki ozdobione kolorowym lukrem, w rozmaitych kształtach. Zawsze czekałam, aż będę mogła taki dostać.
Oglądam pomniki. Podobają mi się zwłaszcza takie jak na warszawskich Powązkach: anioły uchwycone w ruchu (widziałam nawet jednego, który klaskał, jakby w tańcu), płaczki przytulone do kolumn, kamienne bluszcze oplatające krzyże, kotwice jakby zarzucone w wieczność, misternie wykute krucyfiksy… Czytam napisy, niekiedy porosłe mchem. I rozmyślam o ludziach, których nieprzenikniona historia – z czasów mi współczesnych, tych, o których mi opowiadano, albo takich, które znam jedynie z książek i filmów – zamyka się między wypisanymi na płycie datami urodzin i śmierci. Czasem jest też wizerunek osoby (zwykle na owalnej płytce, rzadziej wyryty w marmurze) czy jakaś dodatkowa informacja (zawód, pozycja społeczna, okoliczności śmierci, wyraz miłości tych, co zmarłego grzebali). I to wszystko. Wszystko o życiu człowieka – z całą jego nieogarnioną indywidualnością i złożonością…
Wyobrażam sobie mój grób, który gdzieś kiedyś stanie. Chciałabym, żeby wyglądał bardzo skromnie. Na nim moje nazwisko. I daty, świadczące o tym, że żyłam na przełomie tysiącleci. To wyobrażenie mnie nie przeraża. Przyjmuję je spokojnie, odrobinę nawet zafrapowana: ciekawe, jak to będzie. Bo na sloganowe: „Życie jest krótkie” mam odpowiedź: „Życie jest wieczne”. Po eschatologicznych rozmyślaniach zawsze dochodzę do tego samego: nie boję się śmierci. I myślę, że to nie naiwność, lecz ufność… I tęsknota za spełnieniem, pełnią w Bożych ramionach. Przecież po to jestem.
Kiedy odwiedzam grób kogoś bliskiego, raczej patrzę w górę, niż schylam głowę. Tam go wypatruję. Kiedy zapalam znicz, najchętniej wybieram taki z niebieskiego szkła. W kolorze nieba.
Foto: Marta Dzbeńska-Karpińska
Leave a Reply