Relacje

Kuchenna rozmowa

W  mieszkaniu było zimno. Styczniowy chłód wciskał się przez niedomknięte szczeliny i cienką jak unoszący się znad papierosa dym smużką, owijał się dookoła klamek pozamykanych drzwi, zaglądał w szuflady, w których nagle zapanował chaos i zmrażał powietrze, z którego uciekło ciepło. Na końcu tego dymu był ogon, ale nie taki zwyczajny, puchaty jak psi lub koci, ani nie tak imponujący jak pawi. Ten ogon był czarny jak smoła, cienki jak bicz i zdradliwy jak kruchy lód na rzece. Diabelski. Robiący zamieszanie i wdzierający się tam, gdzie nie chciano go wpuścić. Zaczynał od drobiazgów. Od mało istotnych szczegółów, które – zbierane do jednego worka, urastały, pęczniały i stawały się wielkim zapłonem, który powodował wybuch. Zawsze tak działał. W ukryciu i początkowo niezauważony. I czekał na właściwy moment. Na gorszy dzień. Na słabość człowieka. Na urażoną dumę, zranione ego i uwolniony egoizm. Przyczajał się i szeptał. Sączył do ucha jad, który przedostawał się do serca. „Ty dajesz wszystko, a ona co? W ogóle cię nie docenia. Nie zauważa. Nie rozumie”. „Kiedy ostatni raz powiedział ci coś miłego? On już w ogóle na ciebie nie patrzy. Zobojętniał na ciebie. Jesteś jedynie częścią domu, nikim więcej”. Rozrzucał po mieszkaniu zdania, o które potykali się domownicy. „Znów wszystko muszę robić ja”. „Nawet nie zapytała, co było w pracy”. „Codziennie widzę tylko jego plecy”. „Czy ona nie potrafi milczeć?” Miał ich wiele w zanadrzu. Niektóre podsuwał wielokrotnie, potęgując złość i prowokując. Inne wyświetlał i chował, dając pożywkę dla złych myśli, które krążyły jak sępy, odganiając te dobre, jasne i radosne.

Diabelski ogon. Podstępny jak wąż i zimny jak sopel lodu. Panoszący się jak u siebie poprzez milczące przyzwolenie.

W mieszkaniu było zimno. I cicho, pomimo tego, że tyle osób tu przebywało. Umilkły głosy, które zazwyczaj dzieliły się tym, co przyniósł dzień. Ucichł dziecięcy śmiech. Nawet zwierzęta pochowały się niespokojne i nierozumiejące napięcia, które się pojawiło.

Zapach pieczonego chleba nie napełnił domu ciepłem, tak jak dotychczas. Rozszedł się po kątach, ale szybko przegoniły go przeciągi, które tu zapanowały. Radiowe głosy nie wplatały się naturalnie w dźwięki dnia, ale irytowały, nastawione zbyt głośno lub zbyt cicho. I pomimo tego, że w pokoju migotała choinka, która czasami jeszcze zapachniała lasem, jej światełka nie miały takiej mocy, aby sprowadzić do domu ciepło, którego nagle zabrakło.

Dwa ludzkie serca minęły się obojętnie na kuchennej przestrzeni. Pomimo tego, że niewielka, nie sprawiła, aby dotknęły się, choćby w przelocie, zimne dłonie. Milczenie ciążyło, a w chłodnym powietrzu brakowało tlenu. Wykrzywione usta nie potrafiły znaleźć dla siebie dobrych słów; tych złych padło już i tak za dużo, wybrały więc milczenie. Zmuszone do milczenia serca krzyczały bezgłośnie i zadawały pytania, od odpowiedzi, na które ludzie uciekali.

– Pamiętasz? Jeszcze tak niedawno barszcz pachniał tu grzybami.
– A gotujący się kompot z suszu syczał tak, jakby chciał zaśpiewać kolędę.
– Była Wigilia i wszystko tak pojaśniało…
– Betlejemska Gwiazda wzeszła nad tym domem.

Dwa białe Anioły pojawiły się bezszelestnie. Jeden usiadł przy oknie, na parapecie, spuszczając długie skrzydła na podłogę. Drugi rozsiadł się za stołem, zbierając pozostałe po kolacji okruszki i gromadząc je w zagłębieniu dłoni.
– Przy jednym stole zebrało się tylu ludzi…
– Rozmawiali ze sobą i słuchali się nawzajem.
– Była tu jedność.
– I pokój.
– I miłość.
– Nie było złości.
– Ani obojętności.
– Ten dom stał się betlejemską stajenką.
– Prawdziwą, choć z dala od Betlejem.
– Co się z tym stało? – Jeden z Aniołów, ten siedzący przy stole, zwrócił swoje przejrzyste, niebieskie spojrzenie na współtowarzysza.
– Ludzie są słabi. Popełniają błędy.
– I tak trudno im zrozumieć… Dlaczego błądzą? Dostali przecież serce.
– Dostali też wolną wolę. Czasami odczytują błędne komunikaty. Czasami pozwalają też sercu stwardnieć.
– Przecież Boże Narodzenie to coś więcej niż kilka dni odświętności. Dlaczego o tym zapominają?
– Bo nie wszyscy potrafią nosić je w sobie. Ludzie są słabi.
– Ci też? – Anioł przy stole wskazał na dwie milczące sylwetki, zastygłe w milczeniu, bezruchu i bezkochaniu.
– Tak. Są tylko ludźmi.
– Ale przecież niszczą coś cennego! – Anioł zacisnął dłoń, czując wbijające się w delikatną skórę okruchy.
– Oni to wiedzą, ale żadne z nich nie chce zawrócić. Egoizm, duma, zranione uczucia, emocje… Myślą, że to ważniejsze niż miłość, która wyszła ze stajenki. Myślą, że mają czas i rozporządzają nim, jakby był ich własnością.
– Przecież trwonią cenne chwile razem…
– Jeszcze tego nie rozumieją.

Anioł podniósł się i stanął za mężczyzną. Drugi zeskoczył z parapetu i podszedł do kobiety. Długie skrzydła zmiotły fragmenty zdań, o które tak często ostatnio tutaj się potykano. W pokoju za ścianą roześmiało się dziecko. Trwało to chwilę i śmiech umilkł, jakby zawstydzony, ale przez ten krótki moment dał znak, że nadal tu jest. Tak jak wszystkie te cuda, które działy się przy Wigilijnym stole.
Anioły też to poczuły. Położyły swoje prawe dłonie na ramionach ludzi, przy których stały. Kobieta drgnęła, jakby poczuła dotyk. Mężczyzna poruszył się, niespokojny.

– Co zrobimy? – spytał Anioł stojący za mężczyzną.
– Pozbieramy okruchy kolędy, która tu pozostała, i postaramy się sprowadzić do tego domu ciepło, które uleciało. Spójrz na nich. Żadne z nich nie jest całością bez tego drugiego. Są jak wybrakowane naczynia, puste szklanki, do których nic nie nalano. Potrzebują siebie, choć wydaje im się, że każde z nich może żyć oddzielnie.
– A jak nie zrozumieją?
– Potrzebują siebie. Są przecież jednością. Jeszcze tego nie zapomnieli.
– Zaśpiewamy kolędę?
– Zaśpiewamy.

W kuchennej ciszy wyrwały się dźwięki. Z początku nieśmiałe, z każdym wyśpiewanym słowem nabierały mocy, sprawiając, że niewielka kuchnia pojaśniała, a przydeptany przez Anioła diabelski ogon zaczął się wić ze strachu i wycofywać, szukając drogi ucieczki. Przy słowach kolędy dwa zesłane Anioły powyciągały powbijane ze złością kolce, po których pozostały bolesne ukłucia i rany, które z czasem zabliźnione, na zawsze już pozostają ranami.
„O Gwiazdo Betlejemska, zaświeć na niebie mym
ja szukam Cię wśród nocy, tęsknię za światłem twym…”

Kobieta spojrzała na mężczyznę, a jego wzrok przez chwilę złagodniał.
– Gdyby tylko wiedzieli, że dotykając siebie, dotykają tego nowonarodzonego Dzieciątka, w którym jest pokój i miłość, i przebaczenie – szepnął Anioł z potężnymi skrzydłami, a drugi nie przestawał nucić:
„Zaprowadź do stajenki, leży tam Boży Syn,
Bóg – Człowiek z Panny świętej, dany na okup win.”

– Przepraszam…
Słowo i dotyk. Oba pełne mocy, choć nieśmiałe.
– Zraniłeś mnie.
– Wiem, ale ty… Przepraszam.
„… i odpuść nam nasze winy
jako i my odpuszczamy naszym winowajcom…”
Anioły oderwały swoje dłonie od ludzkich ramion i uśmiechnęły się. Boże Narodzenie naprawdę się dokonało, a one niosły tę dobrą nowinę dalej, do wyziębionych domów i serc, które już o tym nie pamiętały…

 

Fot. Marcin Piotr Oleksa

O autorze

Monika A. Oleksa

Pisarka, eseistka, blogerka. Lektor języka angielskiego i businesswoman. Od dwudziestu lat żona Marcina. Mama dwóch nastolatków. Marzycielka z duszą wrażliwą i otwartą na drugiego człowieka. Pisanie jest jej pasją od zawsze.Debiutowała w 2002 roku  zbiorem opowiadań „Uśmiech Mima”. Pierwsza powieść „Miłość w kasztanie zaklęta” ukazała się w 2011 roku, kolejne: "Ciemna strona miłości”, "Samotność ma twoje imię", „Niebo w kruszonce” i „Spacer nad rzeką”. Blog autorki http://magialiterczarslow.blogspot.com/

1 Komentarz

  • Na podstawie tej opowieści harcerze z Bychawy wystawili, podczas swojej wigilii harcerskiej, spektakl „teatru cieni”. To było bardzo wzruszające. Świetny tekst i zdolne dzieciaki <3

Leave a Reply

%d bloggers like this: