W liturgii ślubnej małżonkowie odpowiadają na pytanie „czy jesteście gotowi przyjąć i po katolicku wychować dzieci, którymi Bóg Was obdarzy?”. No właśnie. Nie tyle sami mamy planować, co przyjmować dzieci, które dla nas przewidział w swoim zbawczym planie Bóg.
Jesteśmy jako małżonkowie powołani do zrodzenia i wychowania dzieci. Do otwierania się na życie i przyjmowania go. W niektórych sytuacjach poczęcie dziecka musi być odłożone i wówczas Kościół dopuszcza (a nie zaleca) metody NPR. Dokumenty kościelne mówią, że można odłożyć poczęcie czasowo lub całkowicie dla ważnych powodów. To, jakie to są ważne powody Kościół pozostawia rozeznaniu małżonków.
Mam czasem wrażenie, że skoro Kościół dopuszcza te metody, to często się zdarza, że są one, jeśli by tak można powiedzieć, nadużywane bez głębszego rozeznania. Owszem mamy wolną wolę i możemy sobie zaplanować liczbę i często też czas poczęcia się dzieci. A potem powiedzieć koniec i zamknąć się na życie. Tak jak napisałam, dla ważnych powodów jest to uzasadnione moralnie.
Często słyszę – więcej dzieci już nie chcę, już nie będę znowu siedzieć w pieluchach, chcemy teraz odpocząć/podróżować/zająć się czymś innym. I zawsze zastanawiam się czy to są te ważne powody. Mam wrażenie, że kiedyś ludzie mniej analizowali, a jeśli coś planowali to naprawdę musiały być ku temu ważne przesłanki, co bardzo ciekawie wyjaśnił ks. Piotr Pawlukiewicz:
Trzeba jednak pamiętać, że otwartości nie mierzy się liczbą dzieci – bywają ludzie otwarci całe życie, a mają jedynaka, ubolewając, że nie dane im było począć jego rodzeństwa mimo pragnienia w sercu i otwartości, czy długotrwałego leczenia.
Również niepłodność małżeńska nie zmienia powołania małżonków do rodzicielstwa, choć na pewno marzenia o gromadce dzieci są wówczas trudniejsze do realizacji. Mogą oni wówczas realizować swoje powołanie przez adopcję, rodzicielstwo zastępcze, lub rodzicielstwo duchowe i angażowanie się w działa pomocy dzieciom.
Szkoda tylko, że zarówno na kursach przedmałżeńskich, różnych rekolekcjach tak mało się o otwartości na życie mówi, tak rzadko pokazuje przykłady rodzin wielodzietnych, które z otwartością witały piąte, siódme czy dziewiąte dziecko. Akcent powinien być po prostu położony gdzieś indziej. Na rozeznawanie woli Bożej, na otwieranie się na życie, na pytanie się Pana Boga czy moja chęć odłożenia poczęcia to są faktycznie ważne powody czy mój strach, lęk , wygoda, inne. Jeśli to drugie to modlić się o ich usunięcie i przemianę serca.
Photo credit: http://snow.ipernity.com / Foter / CC BY-ND
nie ma sensu nikomu niczego narzucać, to nie zachęca katolików, którzy chodzą do koscioła od czasu do czasu
Wreszcie odważny tekst na trudny temat. Tak, w przysiędze małżeńskiej są słowa: „czy chcecie przyjąć i po katolicku wychować WSZYSTKIE dzieci, którymi Was Bóg obdarzy?” i odpowiedź brzmi: TAK. To znaczy, że poddajemy się Bożym planom. On wie najlepiej ile jesteśmy w stanie unieść. Jednym daje pięcioro, a innym tylko jedno dziecko.
Dziękuję:-)
Przepraszam, ale ja składając przysięgę małżeńską nie mówiłam WSZYSTKIE. Oczywiście, otwartość na życie jest bardzo ważna, ale czy nie uważa Pani, że dopisywanie sobie słów w przysiędze nie jest najlepszą metodą na argumentację?
Dobry tekst. Tylko, czy tych dzieci musi być sporo? Czy nie można po prostu pozostać przy 2-5 nie dla wygodnictwa, ale dla równowagi psychicznej? Przecież większa rodzina to spory codzienny chaos, stwarzanie rodziny od podstaw i miejsce do wykazywania się sporymi umiejętnościami menadżerskimi przez obojga rodziców. Doskonale rozumiem, że chęć i umiejętność odnalezienia się w wychowywaniu kilku dzieci jest darem i powołaniem, ale tak jak piszesz, wielodzietność nie jest dana wszystkim 🙂 Czy można założyć, że skoro ktoś decyduje się na np. tylko 2 dzieci, nie jest w złej sytuacji finansowej, podróżuje i smakuje życia, ma pogłębioną relację z Bogiem a swoją otwartość na życie wyraża innymi sposobami, to nie jest „złym Katolikiem”? Nie wierzę w to, że życie może być prawidziwie wygodne, nawet tylko z 1-2 dzieci, bo w życiu jak to w życiu, zawsze „coś” nam staje na drodze (lub jest na nią zsyłane).
Ciekawe dlaczego w takim razie Pani autorka ma tylko 3 dzieci?
„Trzeba jednak pamiętać, że otwartości nie mierzy się liczbą dzieci –
bywają ludzie otwarci całe życie, a mają jedynaka, ubolewając, że nie
dane im było począć jego rodzeństwa mimo pragnienia w sercu i otwartości”
skoro otwartość to do końca a nie tylko konkretna liczba, bo na 3 czy 4 dziecko brakuje czegoś: kasy, serca? czyli jednak KK mówi otwartośc do końca ale nieliczni są tacy odważni. Znam rodzinę z 9 dzieci: owszem mają się niezle ale matka po prostu zahukana i na nic nie ma czasu; znam rodzinę z 10 dzieci-dom się wali dzieci uciekają z domu żyją na kocią łapę byle tylko uciec; znam rodzinę z 7 dzieci została sama matka, mąż umarł gdy najmłodsze miało 1,5 roku, ogromny trud i problemy tej kobiety-pomoc ma od ludzi inaczej zginęłaby – ale dzięki temu że ona ma charkter kobiety które umie szukać pomocy a co byłoby gdyby ta sytuację miała kobieta niezaradna, depresyjna? No kurczę czy NPR to tylko dopuszczenie z zasadnej sytuacji czy po prostu koniecznośc dla dobra dzieci, które są dla dobra rodziców? Ludzie, aby funkcjonować w dzisiejszej rzeczywistości potrzebują czegoś więcej niż pola lasyk które dają żywność o dach na głową. Mając często 1200 zł na rękę można wyżyć 1 osobie i to bardzo skromnie a ile dzieci można wykarmić? Polska rzeczywistość jest właśnie taka-znam wiele osób które tak mają. Cy księża mając dom parafialny nad głową i kilka pokoi myślą, że każdy może sobie taki dom dostać? Klitka 2 pokoje i desperacja z 5-ciorgiem dzieci!!!
A ja znam rodziny z 9tką, 11tką, siedmiorgiem – niepatologiczne, zadowolone z życia, gdzie są spełnieni i szczęśliwi rodzice i takie same dzieci… Znam też osoby, które mimo naprawdę baaaardzo skromnego życia, są znacznie szczęśliwsi, niż wielu, którym niczego nie brakuje. Nie wrzucajmy wszystkich do jednego worka, proszę! A z tego, co mi wiadomo to księża „siedząc” w swoich domach parafialnych nikomu nie narzucają ilości dzieci i każą ich na potęgę rodzić, więc o co te pretensje? Mam wrażenie, że intencje Autorki felietonu i cały tekst zostały przez Panią totalnie niezrozumiałe…
Jeśli jakiś katolik patrzy na swoje dzieci tylko przez pryzmat wysiłku, kosztów i braku czasu dla siebie, a ewentualną myśl o kolejnym dziecku traktuje z głęboką niechęcią, to moim zdaniem, ma za co przepraszać i Boga i swoje dzieci. Tak jak to ujął ks. Pawlukiewicz, bardzo ważne jest nasze nastawienie do nowego życia. Jeśli już uważamy, że nie mamy warunków (ani finansowych ani np. wewnętrznej siły), by mieć więcej dzieci, to przynajmniej wzbudzajmy w sobie żal, że tych dzieci nie będzie wśród nas więcej. Mnie bardzo bolało, gdy mojej Mamie zdarzało się głęboko westchnąć z nutką zazdrości na wieść o kolejnej zagranicznej wycieczce znajomych, mówiąc ”Nie mają dzieci, to sobie żyją”. Bolało i to bardzo. Do dziś czasem boli…
Czy Bóg jest bardfziej zadowolony z 3 dzeci ale żyjących w jednym pokoiku z ubikacją na zewnątrz i życiem w części na zasiłku? Gdy dzieci dorastając przeklną wielokrotnie w duchu rodziców za wstyd biedy? Czy jednak podejśc ekonomicznie i mieć np. 1 dziecko – jeżeli jest się ubogim człowiekiem – i dać mu chociaż minimum socjalu i w przyszłości opłacić kształcenie ? Może on zrozumie i powie, że rodzice dali mu to co mogli ? Czy Bóg w dzisiejszych czasach pobłogosławi dzieciorobów na zasiłku czy odpiowiedzialnych, którzy zyją z z zarobionych przez sibie pienięzy?