Trudno jest dokładnie rozdzielać te dwa pierwsze dni listopada, Wszystkich Świętych i Zaduszki. To tak jak w życiu – smutek przeplata się z nadzieją i radością. Albo tak jak na ostatnim uroczystym rodzinnym obiedzie, gdzie wśród reszty gości – byłyśmy we dwie w podeszłym wieku, kiedy naraz wesoła rozmowa zeszła na bardziej praktyczne tematy i przyziemne, nawet o zabarwieniu wiecznym, a mianowicie jak chcemy być ubrane do trumny. W sukienkach czy w paltociku, itd. Nasze prababcie nawet miewały w szafie gotowe komplety trumienne, łącznie z butami i nikt się temu nie dziwił. Zresztą były wtedy, co zapamiętałam (pewnie są też i teraz) specjalne buty do trumny, na tekturze. Bo już przecież nie grozi chodzenie po wodzie czy śniegu…
No ale do wieczności trzeba przygotowywać się także i duchowo, więc zapisałam się na rekolekcje dla seniorów w podwarszawskiej Falenicy, u Jezuitów, bliskich mojemu sercu od dziesięcioleci z pewnego konkretnego powodu. Wypełniłam formularz, dostałam potwierdzenie i polecenie dokonania przedpłaty. Obok adresu trzeba było dopisać: „Opłata za szkolenie”. W Falenicy odbywają się też i szkolenia, ale akurat w tym kontekście – rekolekcji dla staruszków – brzmi to i radośnie, i dwuznacznie. No ale jak człowiek ma ten ciąg, a nawet właściwie pociąg do wieczności, to i szkolenie też się przyda. I wcale bym się nie pogniewała gdyby w drodze – na te rekolekcje oczywiście – towarzyszyła mi jazzowa melodia „Gdy wszyscy święci idą do nieba…”. Bo jeśli chodzi o dynie, to robię je tylko do słoików na zimę.
Foto: R4vi/Flickr/CC BY-SA 2.0
Leave a Reply