Społeczeństwo

Wielkopostne Promyki (III)

Ławeczka była zwykła. Sklecona z nieco już zmurszałego drewna, pokrytego zielonym nalotem i naruszonego upływem czasu. Stała sobie w parku nieopodal małego, zadbanego skwerku pełnego wiosennych kwiatów i soczystej zieleni świeżej, nowej trawy. Od dawna nikt na niej nie siadał. Tutejsi mieszkańcy wiedzieli, że deski mogą się okazać zbyt słabe, aby utrzymać ciężar ciała, a nikt nie chciał gruchnąć z rumorem na ziemię, wzbudzając ogólną wesołość spacerowiczów, których w tym parku nigdy nie brakowało.

Pewnego dnia pojawiła się tam także ona.

Ubrana w markowe ciuchy i w wyzywającym makijażu przystanęła przed jedną z parkowych alejek, jakby się wahając, czy iść dalej swoją drogą, nie zwracając uwagi na piękno przyrody czy też zboczyć nieznacznie z obranej ścieżki, aby skrócić sobie drogę i – być może – nieco ucieszyć oko pięknymi widokami.

Zdecydowała się połączyć oba rozwiązania. Jak zawsze jej się śpieszyło więc krótsza droga była jej na rękę, ale nie zamierzała zwracać uwagi na jakiekolwiek kwiatki, ptaszki czy drzewa – było na to zbyt zajęta. Była też przy tym bardzo dumna i pyszna, ale to akurat mógł jej powiedzieć każdy, kto ją choć troszkę znał, gdyby chciała mu na to pozwolić.

Nie miała zbyt wielu przyjaciół, a ściślej – ani jednego. W zamian za to miała wysokie mniemanie – o sobie; bardzo dobre relacje – ze swoim „ego” oraz bardzo dużo czasu aby nieustannie dbać o nieskazitelny wizerunek. Naturalnie, swój.

Nie liczyło się dla niej niczyje zdanie. Była doskonała, a doskonali – nie potrzebują niczyjej obecności, porady i życzliwości.

Nie na darmo mówili na nią: PYCHA.

Wydawało się jej, że wystarczy zrobić kilkanaście, no, może kilkadziesiąt kroków przez park i będzie mogła spokojnie kontynuować swoją podróż w Bardzo Ważnym Celu. Gdzieś tam, za parkiem, był ktoś, kto natychmiast potrzebował jej pomocy w odbudowaniu poczucia wyższości i umocnieniu miłości własnej. Takiego wezwania Pycha nigdy nie ignorowała.

Zrobiła krok w głąb parku… i natychmiast znalazła się na ziemi, bo jakiś rozpędzony malec wpadł w nią na swoim dziecinnym rowerku. Zadyszana mama, usiłująca nadążyć za synkiem, wysapała tylko: „Bardzo panią przepraszam” i dalej popędziła za małym cyklistą, który tratował już następnych, niczego nieświadomych przechodniów.

– Co to za porządki! – wrzasnęła Pycha  – kto to widział, co za bezczelny smarkacz! Moja suknia, całkiem zniszczona!

Wykrzykiwała tak jeszcze przez chwilę, ale nikt nie zwracał na nią uwagi. Zrezygnowana podniosła się z ziemi i podeszła do nieopodal stojącej, właśnie tej, mocno wysłużonej i bardzo niepewnej, ławeczki. Gdyby przycupnęła na brzegu, może nic by się nie stało. Ale przecież to była Pycha! Ona nie umiała na brzegu, na uboczu, po cichutku. Dokładnie zmierzyła ławkę wzrokiem i z całej siły opadła całym ciężarem ciała na samym jej środku. Rozejrzała się wokół. Dlaczego nikt nie zwracał na nią uwagi? To było nie do pomyślenia. Nabrała powietrza w płuca… i z impetem, przy akompaniamencie trzasku starych, zmurszałych desek, znów wylądowała na ziemi. Obok pojawił się jakiś młodzieniec, który wyciągnął rękę, aby pomóc jej się wydostać z pułapki, ale ona nawet go nie zauważyła. Sama niezdarnie gramoliła się spośród resztek drewna, które dodatkowo wbijały w jej nienaruszone dotychczas ręce swoje maleńkie, kłujące drzazgi. Pycha postękując  podniosła się na nogi i czym prędzej, jak niepyszna, umknęła w stronę szerokiego, wygodnej chodnika, aby jak najszybciej zniknąć z oczu wszystkim, którzy byli świadkami Jej upadku. Dosłownie i w przenośni.

O autorze

Dorota Szczepańska

Z wykształcenia i zamiłowania polonistka i pedagog, z pasją teatralną. Pracuje z dziećmi i młodzieżą, ale bardzo lubi też pracować dla niepełnosprawnych. W wolnych chwilach zajmuje się quillingiem i decoupage`em. Robi różańce z nasion łzawicy i kłokoczki. Bardzo dużo czyta. Coraz więcej pisze. Wolontariusz biblioteczny. Prowadzi bloga w-zaciszu-slow.blogspot.com

Leave a Reply

%d bloggers like this: