„…dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował – żebym się nie unosił pychą. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie, lecz [Pan] mi powiedział: «Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali». Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa.” 2Kor
Każdy z nas ma swój oścień, taką drzazgę, która uwiera, kolec wbity w palec, a raczej defekt, który nas krępuje, wadę, której nie możemy się pozbyć, bo cyklicznie wraca, coś, co pozbawia nas komfortu. Może to być osoba, na którą reagujemy alergicznie albo niespełnione nadzieje i marzenia, z powodu czego chodzimy rozczarowani. Sprawiają, że czujemy się poniżeni, zlekceważeni, niedocenieni, albo mało atrakcyjni.
Coś co traktujemy jako ujmę na ciele, na honorze, na reputacji. Coś, co dotyka naszego ego i sprawia, że nie czujemy się tacy doskonali i wspaniali.
Często to czarne myśli wymierzone przeciw sobie albo przeciw innym. Często upadłszy mamy siebie dość.
To szatański oścień…wredna menda, która daje o sobie znać w momencie największego zadowolenia. To pokusa, która sponiewiera i zostawia w stanie rozkładu. Ale to do tego upodlenia przychodzi Jezus, nie do samozadowolenia, ziemskiej „glorii i chwały”. Przysiada przy naszym upodleniu, widzi naszą marność, wie, że walczyliśmy, głaszcze po twarzy i okazuje miłosierdzie.
Daje swoją Moc, pokazuje ślady po ukrytych Ranach. Tylko dzięki nim możemy wygrać te walkę i zatriumfować.
Leave a Reply