Społeczeństwo

Ta historia jeszcze się nie skończyła

To ponad dwa lata, jak się znamy, prawie dwa i pół. Nasza znajomość zaczęła się w listopadzie 2020 roku. Trwa do dziś. Każda wiadomość od Tatiany to była dla mnie radość. Na początku traktowałam ją jak wszystkich moich kursantów, których uczyłam języka polskiego, ale to się bardzo szybko zmieniło. A kiedy kurs się skończył – zaczęłyśmy pisać do siebie częściej – a Tatiana coraz częściej po polsku. Cieszyło mnie to. Prędko uczyła się nowych słów, często pytała o to, co było trudne, mówiła o liczebnikach i końcówkach, a ja tłumaczyłam, wymyślałam setki przykładów, robiłam prezentacje i tworzyłam ćwiczenia, żeby jak najbardziej jej pomóc w opanowaniu tego materiału.

A potem wybuchła wojna.

Nikt nie był na to gotowy. Spodziewaliśmy się, przeczuwaliśmy, ale – nie chcieliśmy w to wierzyć.

Od pierwszego dnia nie straciłam z nią kontaktu. Pisała do mnie, czasem co dzień, czasem co dwa lub trzy dni. Wiedziałam, że jak jest alarm, to musi iść do piwnicy i nie ma zasięgu. Ale nagrywała mi filmiki z ich kryjówki, pokazywała, jak śpią na podłodze, pokazała spakowane, gotowe do wyjazdu torby; jak kończył się alarm pisała, że już jest w domu, że jest bezpieczna.

Kiedy tylko mogła, pomagała ludziom: przyjmowała ich do swojego domu, zbierała dla nich ubrania i pożywienie, miała oko na wszystko, co było konieczne.

W międzyczasie Tatiana dołączyła do kolejnego, prowadzonego przeze mnie kursu języka polskiego. Za oknem bomby i rakiety, a ona uczyła się słówek… Potem poprosiłam ją, żeby złapała kontakt z inną kursantką, która nie mogła wyjechać z okupowanej wsi pod Chersoniem. Jej dzieci chorują na cukrzycę, potrzebowali insuliny. Zadzwoniła, napisała, obiecała pomóc. Po jakimś czasie udało im się wyjechać z Ukrainy, a Tatiana ciągle tam była.

Zanim wybuchła wojna, chcieli razem z mężem i synem przyjechać do Polski, pracować, uczyć się, żyć. Umawialiśmy się, że jak tylko przyjadą, to od razu spotkamy się na kawie, że w końcu pogadamy jak ludzie, bez kamer, mikrofonów i połączeń internetowych. Ta umowa ciągle jest aktualna. Tyle, że wszystko się zmieniło.

Kiedy wszyscy sąsiedzi i znajomi uciekali do Polski, Tatiana przyjmowała w swoim domu kolejne osoby: małżeństwo, które cudem się uratowało ze zbombardowanej wsi, rodzinę męża z okupowanego przez wrogów miasta, koleżankę z synem, bo u nich było już bardzo niebezpiecznie. W jednym mieszkaniu było kilkanaście osób. Tatiana pokazywała mi, jak to wygląda, jak mieszkają, gdzie śpią. Płakałam za każdym razem, kiedy widziałam te zdjęcia. Płaczę teraz, kiedy na nie patrzę.

Od początku wojny powtarzałam jej, że mój dom jest dla nich otwarty, że jeśli się zdecyduje przyjechać, to przyjmę ich najlepiej, jak będę mogła. Tania mówiła: „jeszcze troszkę chcę pomieszkać w moim domu”. Rozumiałam ją, ale bałam się. Czekałam i modliłam się.

Kilka dni temu napisała. Nie pytałam. Obiecałam nie pytać. Nie przestawałam się modlić.

Ta historia jeszcze się nie skończyła, ale…

W poranek Zmartwychwstania przyszła wiadomość, a w niej życzenia świąteczne i trzy, najbardziej oczekiwane słowa: „Jestem w Polsce”.

Jeszcze nie wiem, jak im się udało tu dostać, gdzie się zatrzymali… nic nie wiem. Ale najważniejsze, że są bezpieczni. Bogu niech będą dzięki.

O autorze

Dorota Szczepańska

Z wykształcenia i zamiłowania polonistka i pedagog, z pasją teatralną. Pracuje z dziećmi i młodzieżą, ale bardzo lubi też pracować dla niepełnosprawnych. W wolnych chwilach zajmuje się quillingiem i decoupage`em. Robi różańce z nasion łzawicy i kłokoczki. Bardzo dużo czyta. Coraz więcej pisze. Wolontariusz biblioteczny. Prowadzi bloga w-zaciszu-slow.blogspot.com

Leave a Reply

%d bloggers like this: