Pierwsze spotkanie sprzed kilku lat nie zostawiło we mnie żadnego śladu, może jedynie wspomnienie szerokiego uśmiechu i uważnego spojrzenia, jakim zostałam obdarzona. Zresztą, to uważne spojrzenie towarzyszy mi do dziś, w każdej rozmowie. I myślę, że ta uważność – to był początek tej wielkiej łaski, jaką oni zostali obdarzeni.
Adam poznał swoją żonę na studiach. Uczyli się razem, badania naukowe prowadzili też razem. Byli normalną parą. Ślub, jak się może wydawać, był tylko formalnością. Oni byli dla siebie. Ta ich normalność nie odróżniała ich od ogółu młodych małżeństw. Żyli zwyczajnie, praca, dom. Wyjazdy na działkę, do rodziców… Nic nadzwyczajnego.
Kiedy któreś z kolei zaproszenie na kawę w końcu zostało zrealizowane – wiedziałam, że będziemy się spotykać. Nie od razu, ale – zaprzyjaźniliśmy się.
Któregoś dnia przyszli oboje do mnie. Nie wiem, jak to się stało, że zaczęłam mówić o wierze, o Panu Bogu. Pamiętam te duże oczy i ogromne w nich zdziwienie. Żadnych pytań, żadnych jakichś widocznych reakcji. Ale ziarno zostało zasiane. Dlaczego zwykła rozmowa o szkole i lekcjach zaowocowała decyzją o wspólnym wyjeździe na Mszę Świętą? Pojęcia nie mam. Potem była jeszcze jedna wspólna wyprawa, tym razem na Mszę tzw. trydencką, potem jeszcze raz… A potem przyszedł ten dzień…
Kawa. Mały Franek na kolanach u Ani. Rozmowa niby zwyczajna i… „słuchaj, jak ty to robisz, że tak wierzysz?” Pierwsze ważne pytanie. Potem ważne spowiedzi, ważne rozmowy…
Potem, któregoś dnia, jakiś czas później, telefon: „Słuchaj, masz chwilę? Wpadniesz?” Poszłam. Ania poprosiła, żeby jej pomóc uporządkować ścianę z książkami. Znajomi pukali się w czoło, kiedy wywoziłam 4 duże pudła pełne książek, których Ania postanowiła się pozbyć. To była szeroko rozumiana ezoteryka, jakieś przepowiednie, wróżby. Wyrzuciła też mnóstwo słoników na szczęście ( i na szczęście je wyrzuciła), posążków, jakichś talizmanów… Mówiła mi potem, że wreszcie może w tym pokoju oddychać.
Któregoś dnia Ania poprosiła, żebym zrobiła dla niej różaniec na rękę – taki, jaki sama noszę. Zrobiłam dwa, nie wiedziałam, jaki rozmiar będzie dobry. Potem okazało się, że jeden założyła Ania, drugi – zobaczył leżący na półce i założył – Adam. A potem – taki sam zażyczył sobie Szymon. W tym roku – także Jasio, który do tej pory nosił na szyi, jak Franio, „tylko” drewniany krzyżyk na rzemyku.
Ciekawostka: kiedy w przedszkolu koledzy pytali Jasia, po co mu ten krzyżyk, odpowiadał: „Jak to po co. Odstrasza złe duchy”.
Razem się modlą. Wspierają się. Zawierzyli Panu Bogu. Kiedyś Ania mi powiedziała: „Wiesz… mam 2 lata. Bo żyję zupełnie od nowa”.
Adam, Ania, Szymon, Jaś, Franio. Cudowna rodzina. Bardzo mocne, w dzisiejszych czasach bardzo potrzebne, świadectwo.
Foto: archiwum rodzinne
Leave a Reply