Wychowanie

Alfabet Mamy z DD: B jak bunt

Amerykańska lekarka i autorka wielu książek o wychowaniu, Meg Meeker, często powtarza, że dziecko czy nastolatek ze zdrowej, kochającej się i wzajemnie wspierającej rodziny, nie ma powodu do buntu. Mama pamięta, że kiedy zacytowała to zdanie przy swojej najstarszej córce, która miała wtedy piętnaście czy szesnaście lat, usłyszała: O jak to dobrze! Zawsze myślałam o sobie, że jestem nienormalna, bo mnie się wszystko w życiu jakoś podoba! Popkultura wmawia nam, rodzicom, że bunt dziecka jest czymś nieuchronnym, do czego trzeba się przygotować i po prostu zaakceptować (acha!). Takie nastawienie sprawia, że wielu rodziców – w kluczowym dla ich dzieci czasie dorastania i dojrzewania – po prostu abdykuje i zostawia swoje dzieci ich „buntom”.

– Co mam zrobić, przecież jej nie zabronię, teraz młodzież jest inna, teraz czasy są inne – jak często słyszysz takie usprawiedliwienia padające z ust mam i ojców? Tymczasem dzieci, które wkraczają w wiek nastoletni najbardziej potrzebują rodziców, którzy przede wszystkim będą im towarzyszyć jako przewodnicy (chociaż często kwestionowani) oraz będą stawiać wyraźne granice. Młody człowiek, w którego ciele odbywa się istna rewolucja hormonalna, a rozbudowujący się układ nerwowy dopomina się nieustającej gratyfikacji – taki człowiek potrzebuje mapy, punktu odniesienia, dzięki któremu przetrwa ten okres burzy i naporu, a nie pozostawienia samemu sobie. Oczywiście, wczesna młodość jest czasem kwestionowania zastałego porządku, zadawania trudnych pytań, dokonywania wyborów na własny rachunek i na własną rękę, podejmowania decyzji, które będą jakoś rzutowały na przyszłe życie – i dlatego jest piękna i wszyscy za nią tęsknimy. Jednak jest to też czas, w którym dzieci są wystawione na mnóstwo niebezpieczeństw – wariacka brawura, ryzykowne zachowania (w tym seksualne), szalone imprezy z powalającą ilością mocnych alkoholi, łatwość popadania w rozmaite nałogi – wszystkie te rzeczy mogą złamać naszym dzieciom przyszłość. Dlatego najważniejszym zadaniem rodziców nastolatków jest po prostu być dla nich: rozmawiać, tłumaczyć i wskazywać ideały, dla których warto poświęcić życie, nawet jeśli czasami (a nawet często) mamy wrażenie walenia grochem o twardą ścianę.

A co, gdy twoje dziecko naprawdę odrzuca wszystkie wartości jakie reprezentujesz? Jeśli rzeczywiście wyniszcza siebie i wszystko dookoła? To jest bardzo trudne doświadczenie dla każdego z rodziców – niektórym się wydaje, że powinni może odsunąć się, zostawić dziecku więcej przestrzeni. To nieprawda! Fizyczna obecność rodziców przy nastoletnich dzieciach sprawia, że czują się one bezpieczne, kochane i chciane – pomimo wszystko. Badania wykazują, że najlepszą profilaktyką odnośnie ochrony dzieci przed różnymi niebezpieczeństwami, jest zwyczajne poświęcanie im czasu. Wpływ rodziców naprawdę jest ważniejszy niż najcięższego kalibru naciski zewnętrzne. Wciąż jest szansa dla was, jako rodziny. Pewien znajomy tata, którego córka zmagała się z bulimią i depresją, w akcie desperacji zaproponował córce wspólną wyprawę kajakiem, z noclegiem na rzecznej wysepce. Ku jego szczeremu zdziwieniu, córka się zgodziła. Płynęli kajakiem w ciszy, rozbijali namiot w ciszy, zwijali obozowisko w ciszy. Nic się nie wydarzyło, nikt nic nie mówił, poza uwagami „podaj zapałki” albo „uważaj na gałąź”. Tata wrócił z wyprawy załamany, przekonany, że wszystko przepadło. Jednak po powrocie z wyprawy w córce coś zaczęło się zmieniać, jakby budziła się z głębokiego snu, jak jakaś Śpiąca Królewna. Nagle zgodziła się pójść na terapię, o czym wcześniej nie chciała słyszeć; zaczęła odzywać się do rodziców, opowiadać im o sobie, zadawać pytania. W tej chwili jest zupełnie zdrową osobą, kończy studia i przyznaje, że ta właśnie pozornie nudna wyprawa z ojcem stała się momentem zwrotnym w jej życiu – Nagle do mnie dotarło, że moi rodzice mnie naprawdę kochają, że mojemu ojcu naprawdę na mnie zależy. Ten spływ kajakiem uratował mi życie.

Wytrwała, wierna obecność przy dziecku buduje zaufanie, staje się wsparciem w chwili, w której dziecko musi przewartościować swoje życie i dokonywać pierwszych wyborów, daje – może trochę paradoksalnie – poczucie absolutnej wolności wyboru i powoduje, że dziecko może w efekcie, jakby w odpowiedzi, udzielić wsparcia komuś innemu. Sukces domu rodzinnego jako środowiska wychowawczego leży w jakości wzajemnych interakcji, pozbawionych krytykanctwa i osądu.

Każdy z naszych domów musi stać się jak Rivendell czyli Ostatni Przyjazny Dom. Trudno jest to przyznać przed samym sobą, ale żyjemy w czasach bardzo mrocznych, bardzo wrogich rodzinom, dzieciom, osobom starszym. Anna Frank pisała w swoim Dzienniku, że „to jest ta trudność dzisiejszych czasów: ideały, marzenia, piękne oczekiwania jeszcze się nie zdążą rozwinąć, a już zostają trafione i totalnie zniszczone przez najbardziej przerażającą rzeczywistość.” Nie możemy na to pozwolić.

Musimy budować dom, który, jeszcze raz to powtórzę, stanie się bezpieczną przystanią. Dom – miejsce, w którym bezpiecznie śpimy, czytamy, modlimy się, słuchamy muzyki, podziwiamy piękno stworzenia. Proste rzeczy, zwykłe rzeczy. Wielkie sprawy wyrastają z drobiazgów, nie lekceważmy ich.

Ps. Mama bardzo poleca wszystkie książki Meg Meeker, a zwłaszcza „Mocni ojcowie, mocne córki” oraz „Jak wychować chłopca na mężczyznę”

Photo by Sheri Hooley on Unsplash

O autorze

Katarzyna Głowacka

Mama piątki dzieci, babcia jednego wnuka; z zawodu doradca rodzinny, z upodobania blogerka (Mama w dużym brązowym domu) oraz nałogowa czytelniczka. Mieszka z rodziną w podwarszawskim Józefowie.

Leave a Reply

%d bloggers like this: