Na jednym z portali przeczytałam ostatnio artykuł o pewnym małżeństwie trzydziestolatków, które 3,5 roku temu wyruszyło w podróż dookoła świata. I tak sobie podróżują, bez większych pieniędzy. Nie wiedzą gdzie pojadą jeszcze, nie wiedzą kiedy wrócą. Gdzieś się zatrzymają na kilka miesięcy, popracują, zarobią trochę i jadą dalej. Rodzina w kraju załatwia im rozliczenia podatku i inne urzędowe sprawy.
Ich podróż przedstawiona była jako wielka przygoda. Czytałam ten artykuł i coraz bardziej się dziwiłam. Bo przecież to małżeństwo i to już z co najmniej z kilkuletnim stażem, a nie para beztroskich studentów. Mój mąż skwitował krótko, po męsku: „Bez korzeni, bez celu…”
Ja miałam podobne odczucia, bo wydaje mi się rzeczą oczywistą, że małżeństwo poszukuje stabilizacji, a jego działania powinny być ukierunkowane na rodzinę, na dzieci. To wynika z podstawowego celu małżeństwa jakim jest założenie rodziny. Wszystko inne ma być jedynie środkiem do realizacji tego celu.
Tymczasem dziś coraz częściej cel ten się zatraca. Ważny jest hedonizm i samorealizacja. Każda kolorowa gazeta pełna jest niezliczonych super porad jak osiągnąć samozadowolenie z życia, a współmałżonek ma być jedynie pomocą na tej drodze. Moja przyjemność na pierwszym miejscu, zupełnie nie ma miejsca na służbę, na „gubienie” ego. A właśnie to jest piękne w małżeństwie, postawa „jestem tu dla Ciebie”. Kompletnie niepopularne podejście, zarazem bardzo trudne, ale w moim odczuciu tylko takie może być podstawą trwałego związku. Wszędzie tam gdzie wychodzimy poza swoje ja, stajemy się bardziej Człowiekiem i budujemy coś, co ma szansę przetrwać znacznie dłużej niż miłosne uniesienia i chwilowa przyjemność.
Zdjęcie: Fr Antunes / Foter / CC BY-NC-SA
Totalnie się z Tobą nie zgadzam, a dodam, że sama jestem matką dwójki dzieci i żoną od kilku lat. Otóż uważam, że nic jak podróże i wspólna praca potrafi pomóc wypracować wspólną więź małżeńską. To nie dzieci, a zbawienie i „podnoszenie” współmażonka jest najważniejsze. Dalej – myślę, że gdyby ci ludzie byli skupieni na samorealizacji, to nie podróżowaliby tyle, lecz osiedli w jednym miejscu, by wić gniazdo i budować sensowną, przyszłościową karierę. Przypuszczam, że celem ich podróży jest nie hedonizm, a chęć poznania kawałka świata, mnóstwa ludzi i zgromadzenie masy doświadczenia właśnie poprzez wychodzenie poza komfortowe życie z przewidywalną (w miarę) przyszłością. Ja i mój mąż podobnie wstrzymywaliśmy moment zakładania rodziny do chwili, gdy wiedzieliśmy, że studia i praca (a właściwie jej brak) nie będą przeszkodą. To, że 30-paro-letnia kobieta nie rodzi dziecka nie musi oznaczać, że jest nastawiona na siebie. Czy w materiale, który oglądałaś, było powiedziane definitywnie, że oni nie chcą mieć dzieci? Może jest tak, że nie mogą ich mieć lub chcą, ale za jakiś czas? Co więcej, wracając do moego przykładu – mamy z mężem młodą rodzinę, ale co parę lat przenosimy się z kraju do kraju? Czy to oznacza, że jesteśmy hedonistami bez korzeni i celu? 🙂 Bez hejtu, ale takie myślenie uważam za ograniczające.
„Małżeństwo powinno być ukierunkowane na rodzinę, dzieci, wszystko powinno temu celowi służyć”. A skąd Autorka wie, że ta podróż temu nie służyła? Bo nie napisali o tym w artykule? Bo może nie o tym był artykuł. Bo może to zbyt intymne, by o tym pisać publicznie. Czasem czujemy w sercu zaproszenie do czegoś, do jakiegoś przedsięwzięcia i jeśli oboje to samo odkrywamy, to może właśnie to jest ten głos Boga w sercu, który odkryli ? Może ta podróż była dla nich albo dla ludzi, których w niej spotkali, po coś potrzebna. To wiedzą oni, wie Bóg.
Bóg na przestrzeni dziejów wzywał poszczególne osoby do rzeczy szalonych, nieprawdopodobnych. Ówczesnym się często w głowach to nie mieściło:-)
Znam parę która podróżowała, dookoła świata i nie tylko, w trakcie którejś podróży zaszli w ciążę, dzisiaj mają dzieciątko. Może ta podróżim w tym dopomogła?
Łatwo oceniać, łatwo pisać o powinnościach. A tak naprawdę drogi docierania Boga do człowieka są niezbadane. W dodatku ile osób tyle dróg. Ile małżeństw tyle dróg. Jedni potrzebują stabilizacji by się otworzyć na życie, inni są tak ustabilizowani, że potrzeba im odrobina szaleństwa i puszczenia kontroli, choćby w formie podroży życia bez planowania, by otworzyć się na życie, i ja tu nie mówię tylko o dziecku, ale też o wpuszczeniu w swoje życie oddechu, świeżości, złapania kontaktu ze swoim sercem…A za tym idą inne rzeczy, dojrzewanie…
Ja rozumiem, że Autorka pewnie chciała tutaj pokazać pewne prawdy ogólne dotyczące powołania małżeńskiego ale proszę nie zapominać, że ten„ogół” realizuje się w szczegółach w życiu konkretnych osób. U każdego inaczej. Dlatego jest powiedziane, nie sądźcie…